wtorek, 31 grudnia 2013

VII Rozdział

   Sen opuścił mnie o piątej rano. Przez głowę przeleciała mi myśl , że jutro o tej porze będę musiał zbierać się do pracy a nie na trening (bądź co bądź... Bardzo kontrowersyjne określenie.)  Powoli, ale to bardzo powoli wygramoliłem się z ciepłego łóżka. Zajęło mi to piętnaście minut. Taki już los lenia. Po zebraniu się i załatwieniu wszystkich domowych spraw zajrzałem do pokoju Carly. Wierciła się, co oznaczało, że zaraz się obudzi. Kiedy spała wydawała się taka... dziecinna. W śnie niewiniątko w rzeczywistości pyskate przemądrzałe dziewczę, które było moją siostrą. Kiedy piłem kawę zadzwonił... dzwonek do drzwi. W końcu nie telefon. Otworzyłem, a przede mną ukazała się Ashley ubrana ciepło lecz sportowo.
-Dobry- odezwałem się uśmiechając promiennie i przepuszczając gościa w drzwiach.
-Cześć.- uśmiechnęła się po czym zmarszczyła czerwony od zimna mały nosek.
-Napijesz się czegoś?
-Nie mieliśmy iść biegać?
   Wzruszyłem tylko ramionami. Glany zamieniłem na adidas'y, a skórę porzuciłem na rzecz ocieplanej kurtki z materiału. Kiedy wyszliśmy na dwór nie mogłem powstrzymać się od wypowiedzenia :
-Ale pizga!
-To właśnie nazywa się stanem Waszyngton.
    Pobiegła dalej, a ja z niechęcią ruszyłem za nią. Po paruset metrach było coraz lepiej. Coraz cieplej...
Przebiegliśmy przez nieznaczną część miasta, po czym skręciliśmy do parku, a go okrążyliśmy dwadzieścia (mniej-więcej) razy z dwoma przerwami.
-Ścigamy się? - spytałem dysząc.
-Nie zmęczony?- odsapnęła patrząc na mnie tymi swoimi dużymi, szarymi oczami.
-Ja? Zmęczony? Nigdy!
    Zaśmiała się i usiadła na ławce. Poszedłbym w jej ślady, ale byłam w stu procentach pewny, że ławka jest strasznie zimna, a ja zimna NIENAWIDZĘ! Znowu na mnie spojrzała, pewnie rozpatrując moją propozycję. A ja stałem jak ten kołek kiwając się na boki.
-Nie.-Odpowiedziała w końcu.
-Dlaczego?- Teraz moje zachowanie przypominało teraz zachowanie dziesięciolatka, który próbuje przekonać swoją mamę do kupienia jakiejś nie istotnej rzeczy.
   Nie odpowiedziała tylko pokręciła głową.
-I doobra!- fochnąłem się. usiadłem na ławce zakładając, ręce na piersi. Ashley znowu się zaśmiała (Jakiż jam jest zabawny!).wsunęła swoją rękę pod moją, a głowę ułożyła na moim ramieniu. Rytm serca mi przyspieszył. Oddech stał się nierówny. Zrobiło mi się gorąco, więc westchnąłem.
-Przeszkadza Ci to?- spytała cicho.
-Nie.- mruknąłem. MI to wcale nie przeszkadzało. Oparłem policzek o jej głowę. Jej włosy pachniały truskawkami i teraz zauważyłem, że się zafarbowała. Teraz z tyłu od spodu miały kolor fioletowy. Taki... Mocno fioletowy. zawsze podobały mi się takie dziwactwa związane z włosami.
-Zafarbowałaś włosy.- powiedziałem
-W końcu ktoś zauważył- zaśmiała się popatrzyła na mnie. Prostując się zmusiła mnie abym się od niej odsunął.
-Jesteś inny.
-Inny: Jak się ostatnio widzieliśmy wyglądałeś inaczej, czy inny : dziwak.
-Inny... indywidualista. - stwierdziła. Ja? Indywidualistą? No. Może trochę. Tylko w jakim sensie? I czy dla niej indywidualizm to cecha pozytywna czy może wada. Chyba poczuła, że to wytłumaczenie mi nie wystarczało. Zaczęła więc wyjaśniać dalej. Wstała i snęła wprost przede mną.- Jesteś inny niż wszyscy faceci, z którymi miałam dotychczas do czynienia. Jesteś miły, skromny, pomocny.- Ja!? MIŁY? SKROMY? A może i pomocny. Może i moim zdaniem nie graniczyło to z prawdą, ale bądź co bądź schlebiało mi to. Schlebiało. Nie powiem.
-Ou...- Serio!? Ben? Tylko na tyle Cię stać? Opierdalała mnie moja podświadomość. No, ale co ja mogłem powiedzieć. 'Dzięki'!? To byłoby jeszcze bardziej chujowe niż to moje marne 'Ou'.- Nigdy tak o sobie nie myślałem- odparłem w końcu.- Nikt mnie nigdy o tym nie uświadamiał. Bardzo mi miło, że uważasz mnie za miłego czy pomocnego. Ale ty jesteś milsza- Wstaję i podchodzę do niej.- Jesteś bardziej pomocna.- Uniosła brew, ale nic nie powiedziała.- Jesteś wspaniała.- szeptem przekazałem jej to co zawsze chciałem jej przekazać.Przejechałem opuszkami palców po policzku Ashley. Zaledwie po miesiącu znajomości powiedziałem jej co o niej sądzę, ale to i tak nie było wszystko co miałem jej do powiedzenia. Jej oczy, Wielkie i szare, się zaszkliły, a policzki zalały soczystym rumieńcem. Ta cisza strasznie mnie skrępowała, więc szybko ją przerwałem.- Idziemy na kawę?
    I znowu spojrzała na mnie tymi swoimi oczami.
-Tak.-Ashley odparła cicho i chrypliwie.
     Przez całą drogę do baru Samuela nic nie mówiliśmy.
-Cześć Sarah.- powiedziałem do znanej mi kelnerki, nie patrząc na nią.- Ashley?
-Herbatę English Breakfast poproszę.- już nie była przygnębiona. Mówiła śmiało i z uśmiechem. Spojrzała na mnie nadal promieniejąc.
-Kawę poproszę.
    Kiedy Sarah odeszła zwróciłem się do Ashley:
-Nie pijasz kawy?
-Nie przepadam. Wolę herbatę. Kawa ma... ten...
-Gorzki smak- dokończyłem za nią
-Tak. Dokładnie.
-Czyli najbardziej lubisz herbatę?- spytałem kiedy zaczęła zbliżać się Sarah. Postawiał przed nami filiżanki i po cichu się oddaliła.
-Tak. English Breakfast jest najlepsza. Kojarzy mi się z Anglią. Zawsze chciałam tam się znaleźć.- upiła łyk herbaty.
-Eee... Tak ponoć w Anglii jest dużo butików i tym podobnych.- Marzenie każdej kobiety!
-Tylko, że mi chodzi bardziej o to, że tam rozgrywały się akcje moich ulubionych powieści. Duma i Uprzedzenie, Wichrowe Wzgórza, Rozważna i Romantyczna czy Mansfield Park.- rozmarzyła się.
Już wiemy o niej coś nowego. Fanka Jane Austen. Oraz Emily Brontë, choć nie wiadomo, bo Wichrowe Wzgórza to była jedyna powieść Emily.
-Tak... I do tego XIX wiek... Kto nie chciałby żyć w tamtych czasach...- Żywiołowo mi przytaknęła
-Pozwolisz, że zmienię temat?- powiedziała przez chwile na mnie nie patrząc. Niewerbalnie dałem jej do zrozumienia, że nie mam nic przeciwko.- Wczoraj przez telefon powiedziałeś 'Może i dobrze znam angielski, ale coś tam, coś tam'.- Zaśmiała się sama ze swojego stwierdzenia.- O co chodziło?
-Nigdy ci nie mówiłem?- pokręciła przecząco głową- Jestem europejczykiem.- I w tej też chwili uświadomiłem sobie, że skończyłem kawę.
-Zawsze jakaś podpowiedź, a narodowość to...- pokręciła głową w geście 'No mów że!'
-Io sono Italiano, Mia Cara!- powiedziałem to z tak wyraźnym akcentem na jaki było mnie tylko stać.
   Jej uśmiech stał się tak szeroki, że ukazała swoje piękne białe zęby. Nigdy nie próbowałem wyrywać kobiet na włoski. Zawsze był to mój urok osobisty.
-Jak miło!- powiedziała nadal się uśmiechając.- Więc co cię ściągnęło do Stanów.
-Nie wiem. Zawsze chciałem tu żyć. Mówić na co dzień po angielsku. Zawsze lubiłem się go uczyć- po części była to prawda.- Miałem osiemnaście lat...- I nic więcej nie potrafiłem jej powiedzieć. Chociaż, że było mi coraz łatwiej o tym mówić, to jednak wywoływało u mnie to pewne nie chciane emocje.
-Oh, ja bym jednak wybrała Anglię. Musiałeś pewnie wiekami stara się o to by tu być.
-Ależ nie, z Włoch nie potrzeba nawet wizy. Kupujesz bilet, lecisz. Serio, prosta sprawa.
-Czyli mam nadzieję, że pokażesz mi kiedyś Włochy. Skąd jesteś dokładnie?
-Maluuutkie misteczko pod Florencją. Z chęcią Ci pokażę.
  Ashley nie mieszkała daleko ode mnie. Dokładnie na tej samej ulicy. W 10th Ave. Staliśmy jeszcze chwilę przed jej domem. Gawędząc i żartując, aż w końcu z niebieskiego domku nie wyszła niska blondynka o niebieskich oczach. Wyglądała bardzo elegancko. Ubrana w ciemny żakiet i kanciaste materiałowe spodnie. Wyglądała jak bizneswoman. Szła w naszą stronę trzęsąc się z zimna.
-Oj! Dzieciaki! Chodźcie do środka. Jest zimno.- Wyglądała na trzydzieści, trzydzieści parę lat, choć możliwym było, że miała za sobą czterdziestkę.
-Cześć mamo.- uśmiechnęła się do niej Ashley.- Ben to jest moja mama Ellie. Mamo proszę poznaj Bena, mojego...- spojrzała na mnie. Chyba czekała na moją podpowiedź.
-Przyjaciela.- odparłem trochę spłoszony. Może i wyglądałem tak jak wyglądałem, ale nieśmiałość to moje drugie imię.- Miło mi panią poznać.- Wyciągnąłem do niej dłoń, a ona bez wahania ją uścisnęła.
-Benjaminie- pani Greene przywitała się w formalnym guście. Patrząc z dołu na moją twarz z promiennym uśmiechem. Była dosyć niska. Niższa od swojej córki.- Może wejdzie pan do środka?
    Ashley znowu się uśmiechnęła. Najwyraźniej pod pasowało jej to, że od razu przypadłem jej mamie do gustu. Ponownie obdarzyłem panią Ellie nieznacznym uśmiechem.
-Nie dziękuję, ale bardzo mi miło.- zadeklarowałem.- Ja chyba będę już znikać.- mój wzrok padał na młodszą Panią Greene.- Miło cię było znów zobaczyć.
-Ciebie też. Do zobaczenia.
-Do widzenia panią i miłego dnia.- skłoniłem się lekko i ruszyłem w stronę domu. Tam czekała na mnie Carls. Z filiżanką herbaty. Już nie English Breakfast a Lipton cytrynowo-pomarańczowa.
-Dobry.- Odparłem wchodząc do kuchni.- Głodna?
-Hej. Nie dzięki już jadłam. Jak tam trening?- chochlik jeden, mały, przebiegły.
    Uniosłem kciuk w górę. Już się dzisiaj dużo na rozmawiałem, choć nie wierzyłem, że usiedzę cicho na długo, bo na pysk już rzucało mi się jedno pytanie:
-Jest Nathan?
-Nie. Wyszedł niedawno.- upiła łyk.- Dobra ta herbata.
-Znów się zaczyna chlanie.- Mruknąłem. Zauważyła, że to nie było o mojej herbacie.
-Uważasz, że wróci pijany?- zmartwiła się lekko
-Tak było zawsze, Carly. Mieszkałem z nim wcześniej. Zawsze wychodził w południe. Albo wracał zalany wieczorem, zazwyczaj nie sam, albo wracał na kacu rano. Zastanawiam się tylko jak on zdał wszystkie egzaminy, jeśli nie uczestniczył zbyt często w wykładach. Ale i tak to rzucił. pół roku temu.
-Chodził z tobą na uczelnie!?- Zdziwiła się ostro. Przytaknąłem jej opierając się o szafkę kuchenną. Wzruszyła ramionami. Tak, prawdą było, że Nat nie jest jakoś wybitnie mądry. I naprawdę nie mam zielonego pojęcia jak udało mu się wytrzymać na studiach ponad dwa lata.
-Idziesz do kościoła?- Spytała Carly. Popatrzyłem na nią z wyrzutem.
-A czy ja, Moja droga Carly, Wyglądam na kogoś, kto chodziłby do kościoła?
-Nie...- zaklaskałem w dłonie, a ona wywróciła oczami.- To pa, bo ja idę.
     Zrobiłem więc notatki i inne gówna uczelniane.
31.12.2013

     Hej!!! SZCZĘŚLIWEGO ROKU 2014!!!   

       Zostawiam dla was Beniula na początek nowego roku:


                                                 BAWCIE SIĘ DOBRZE! :D




niedziela, 8 grudnia 2013

VI Rozdział

   Wsiadłem w samochód i wybrałem kurs : Lotnisko Seattle, bo nasza kochana Carly nie kupiła biletu do Tri Cities.
   Byłem strasznie poddenerwowany. Nie widziałem jej prawie rok (miesiąc przed świętami Bożego Narodzenia widziałem ją ostatnio.) Eh... To wspaniała dziewczyna. Szalona, ale bardzo mądra. Swoje zachowanie zawsze potrafi przystosować do poszczególnej sytuacji. Ja w jej wieku byłem  nielubianym i tępionym kujonem... Eh. Moje dzieciństwo było do bani. Chociaż, że teraz uchodzę za zajebistego przystojniaka ( nie wiem co oni wszyscy we mnie widzą), to moja przeszłość wcale nie graniczy z tym co widać teraz. Byłem szpetnym dzieciuchem, którego nie chciała żadna dziewczyna. Moją pierwszą miałem w wieku 18 lat (co nie jest zabawne ze względu na to, że wcześniej nie miałem do tego warunków), a była ona włoszką o imieniu Vittoria. Była też moją pierwszą przygodą erotyczną, a potem moje przygody stawały się częstsze, ostrzejsze, bardziej brutalne, a teraz to, że przeleciałem znaczną część osobników płci żeńskiej uczęszczających  na medycynę obrzydza mnie całkowicie.
    Droga do Seattle to strasznie długa droga, więc postój był nieunikniony. Na jednym z CPN'ów zadzwonił mój telefon wydając z siebie ostre wycie wokalisty Static-X. Wszyscy w pobliżu odwrócili się w moją stronę pragnąc ujrzeć kto jest tak zdesperowany, by mieć taki dzwonek. Spojrzałem na nich marszczą brwi i posłałem w ich stronę blady uśmiech, który pewnie wyglądał bardziej na grymas. Odebrałem wywołując u innych ulgę.
-Hej Sam.- przywitałem się jeszcze trochę skrępowany.
-Cześć. Ben pomógłbyś mi w czymś?
-Tak. Z chęcią. A kiedy?- mruknąłem wyciągając z baku wąż od dystrybutora. Zamknąłem auto i ruszyłem w stronę baru, by na kasie zapłacić za nakarmienie 163-konnego, cichego i dwulitrowego SUV'a.
-Wiesz.  Miałem nadzieję, że teraz. Mogę po ciebie wpaść, jeśli tak będzie wygodniej.
-Eee... Samuel. W tej chwili akurat znajduję się jakieś 120 mil od Kennewick na stacji benzynowej w Ellensburg'u. Może wieczorem?
-No okej.- burknął trochę zawiedziony. Ostatnimi czasy humor niekoniecznie mocno się go trzymał. Tak bardzo nie chciał być ojcem? A może na jego nastrój wpływały jeszcze inne czynniki oprócz brzemienności jego młodej żony.-A tak przy okazji: Co TY- Podkreślił, znacząco akcentując znacząco akcentując słowo TY. - robisz w Ellensburg'u?m- Dlaczego mój włoski język musi zaznaczać durne rrr? Po amerykańsku brzmi to lepiej!
-Ja? Po Carly jadę.- powiedziałem podchodząc do kasy. Posłałem dziewczynie stojącej za ladą przelotny uśmieszek. Wyciągnąłem ze spodni pieniądze.
-O! To zadzwoń jak przyjedziesz. Od razu się z nią spotkam.
-Jesteś dla niej za stary.-Zachichotałem, a kasjerka za ladą westchnęła spoglądając na mnie, a widząc, że to przyuważyłem zabrała 20 dolarów i spuściła głowę.
-Jesteś dla niej za stary- pomówił się niczym małe dziecko i się rozłączył.
   Potarłem czoło, w duchu śmiejąc się z kumpla.
-Ciężki dzień?- spytała dziewczyna (źle interpretując moje zachowanie) , która jeszcze chwile wcześniej wzdychała na dźwięk mojego śmiechu.
-Wręcz przeciwnie, Proszę Pani. Bardzo przyjemny dzień.- Ponownie się do niej uśmiechnąłem.
-Podać coś panu?- mruknęła nadal zażenowana.
-Tak. Strasznie zgłodniałem. Co by mi pani zaproponowała?
    Pokazując kartę dań wytłumaczyła mi co warto zjeść, a od czego lepiej trzymać się z daleka. Nie byłem tak naprawdę głodny. Dziewczyna była speszona, zawstydzona. Chciałem po prostu, żeby poczuła się raźniej, a tym samym chciałem, żeby myślała, że nie widzę jej zachowania. Kiedy rozmawiałem przez telefon korzystała z tego, że na nią nie patrzę, choć kątem oka zauważyłem, że się mi dokładnie przygląda.
   Wybrałem ( tak jak to -Lana- powiedziała) ostateczność. Pół godziny później siedziałem za kierownicą w drodze do Seattle.
    Kiedy tam dojechałem zdążyło się już zrobić ciemno. Na miejscu, czyli po 7 wieczorem zadzwonił do mnie szef pytając 'Czy jutro będę w stanie przyjść do pracy' Chociaż, że dyżur nie był mój. Po krótkiej rozmowie poddał się i dał mi spokój.
   Carly wyłoniła się z tłumu. Tak mi się wydawał, że to Carls, bo jej włosy teraz nie blond, a mocno rude rzucały się w oczy, co nie pasowało mi do jej osoby. Podbiegła do mnie i przytuliła bardzo mocno.
-Tęskniłam za tobą.- Szepnęła, a  w moim gardle pojawiła się wielka klucha. Nie byłem w stanie nic z siebie wydusić. Pocałowałem ją tylko w czoło i obdarzyłem promiennym uśmiechem. Zabrałem jej bagaż i zaprowadziłem do samochodu. Wskoczyła na miejsce pasażera, a ja zaraz po niej zasiadłem za kierownicą.
-Fajne auto.- szepnęła dotykając opuszkami palców skórzanej tapicerki.
-Dzięki- mój głos wydał mi się dziwny. Zbyt niski i chrypliwy, ale ona chyba tego nie zauważyła, bo patrzyła tylko w przednią szybę, a na jej twarzy było widać cień uśmiechu i choć próbowała go ukryć, to oczy nadal pozostawały rozbawione. Zadzwonił tym razem mój IPad, który przyczepiony był jako nawigacja.
-Barnes.- odebrałem
-Tak wiem.- Odezwała się adorowana prze zemnie osóbka.- Mam do ciebie pytanie.
-Słucham.
-Muszę trenować i zastanawiałam się czy nie wstałbyś specjalnie dla mnie o 6 rano i nie potowarzyszył mi.
- Sądzę, że zrobiłbym to SPECJALNIE dla ciebie, Ashley. A potem poszlibyśmy razem na kawę?- O cholera!!! Do moich policzków napłynęła krew. Ja się zarumieniłem? Co ta kobieta ze mną robi!?
-Twój ton przypomina mi mojego wykładowcę pytającego się nas ' Co się stanie jeżeli będziesz robić fikołki nad przepaścią?'- Ten wykładowca musiał być naprawdę popieprzony, jeśli zadawał takie pytania.
-Zapewne spadnie się w dół-Odparłem
-Redundancja.- oznajmiła.
-Że co?- mój głos podskoczył tym razem o oktawę.- Może i znam dość dobrze angielski, ale to słowo jest mi obce.
-Redundancja to... hmm... masło maślane.- oznajmiła trochę nie pewna czy ją zrozumiem.
-Czyli?
-Czyli to co powiedziałeś ty. Spadać w dół.
-I?-nie dyskutuj nigdy ze studentką filologii amerykańskiej, bo zawsze przegrasz.
-Jeśli udowodnisz mi, że można spaść w górę to zrobię ci...
-No co mi zrobisz?- przerwałem jej głośno się śmieją. Nawet Cary zachichotała.(moje myśli pobiegły w bardzo nie czystym kierunku... Co się z tobą dzieje, Ben?)
-...Masło.- burknęła..
    Ashley tylko parsknęła.
-To jak z tą kawą?- spoważniałem.
-Z chęcią.- szepnęła
-Do jutra.
-Pa.- I się rozłączyła.
    Kawa? Z Ashley? Zajebiście!!! Mój umysł raduje się jak dziecko.
-Czyżby Benjamin Alejandro Barnes umówił się właśnie na randkę- uśmiechnęła się szyderczo młoda pasażerka.
-To tylko trening.- odparłem z kamienną twarzą.
-A kawa?
-To kawa.- na moją odpowiedź wywróciła oczami i szturchnęła mnie w ramię
-Spowodujesz wypadek- zauważyłem.
-To ty prowadzisz.
-To ty mnie szturchasz.
-Ale na ciebie spadnie wina.- Nie miałem więcej ripost, więc zrezygnowany wystawiłem jej język niczym małe dziecko. Resztę bardzo długiej drogi rozmawialiśmy i śpiewaliśmy durne piosenki.

     -Nathan!- zawołałem przepuszczając siotrę w drzwiach.
-Już idę!- odkrzyknął z salonu.
-Co za Nathan?- spytała szeptem Carly
-Współlokator.- odszepnąłem
   Nat wyłonił się z pokoju serdecznie witając Carly i proponując coś do picia, a ja szybko i po cichu przeszedłem do swojego pokoju, by tam zacząć rozmyślać.
08.12.2013

     KONIEC. Sorry za tę przerwę. Znowu, ale jakoś tak... Nie ważne zostawiam z:
Carly:
Nathan'em:



Ben też musi być! :D
Narazie!!!! :) I nic nie obiecuję :)





wtorek, 12 listopada 2013

V Rodział

     Przekręciłem kluczyk w zamku. Kiedy drzwi się otworzyły do moich zmysłów przybył piękny zapach smażonej cebuli i jajek. Po małej kuchni krzątał się Nathan, który choć poprzedniego dnia nieźle napity, i chociaż było parę minut po szóstej rano emanował tak charakteryzującą go żywiołowością  i żywością.
-Dobry- mruknąłem. Teraz akurat byłem jego przeciwieństwem... wczoraj było podobnie.
-Joł -powoli jego radość i mi się udzielała, ale powoooli
   Postawił przede mną talerz. Zawartość: jajecznica z cebulą oraz pomidorami. Całość: zachęcająco wyglądająca substancja stała o przyjemnym zapachu. Mniam! Parę chwil później do stołu zasiadł i Nathan. Kurcze jak ja się za tym gościem stęskniłem. Mój telefon znów uporczywie zadzwonił, wydobywając ze swych głośników ostrą próbkę metalu... Odebrałem:
-Barnes {tak. To jest nazwisko bohatera XD}- odezwałem się. Numer był mi nieznany. Zawsze przedstawiałem się, abym potem nie był zamęczany pytaniami 'Czy zastałem może Muffinę?'
-Tak. Wiem doktorze.- odezwał się znany mi głos.
-Cześć Don!- Donald to człowiek, który w pewnym sensie zastępował mi ojca. Mieszka na Alasce, więc nie widuję go często, ale znam go długo... Kiedy go poznałem byłem już za stary, żebym mógł zostać adoptowany, ale i tak czuję, że on i jego rodzina są mi bardzo bliscy. Jego żona Megan to miła czterdziestoparoletnia kobieta wyglądająca na trzydziestkę, a ich córka, piętnastoletnia Carly, ubierająca się na luzie, słuchająca wszystkiego co wpadnie jej w ucho, bardzo dobrze się ucząca, ciemna blondyna zastępowała mi bardzo młodszą siostrę, którą jak już wiecie, straciłem.
  Donald pracował w firmie zajmującą się przedsiębiorstwem, finansami, więc i trochę kasiorki miał.... Jednak był to człowiek dobry, uczynny...
-Ben. Carly ma teraz przerwę...
-Wiem.- dziwne, bo zaledwie miesiąc temu zaczęła rok szkolny.
-Dawno się z tobą nie widziała i chciałaby... chciałaby zostać u ciebie na tydzień, dwa...- przewał na chwilkę. Jego córka akurat coś odkrzykiwała.- Kazała przekazać, że jeśli jest jakikolwiek problem...
-Nie!- Przerwałam mu - Stęskniłem się za wami. A jeśli mam okazję spotkać się z Carls to... Oczywiście! Już nie mogę się doczekać!...- Teraz to ja przerwałam swoją wypowiedź. Eh. tak ciężko jest brać winę na siebie.- Don. Przepraszam, że nie dzwoniłem. Powinienem był zdzwonić zaraz po tym jak wróciłem z Europy.
-Nie trap się tym. Wina leży także po naszej stronie. Wiedzieliśmy kiedy wracasz. To ja przepraszam Ciebie.
-Wiesz? Chyba raczej nie powinno być tematu.- Och, jak bardzo nie chciałem o tym rozmawiać- Było. Minęło.
-Taak...- znowu przerwa. Znów z kimś gadał- Megan chce z tobą poplotkować...
-Dawaj mi ją! - Ucieszyłem się. Jej głos był tak delikatny, tak uspokajał. Kiedy ze mną rozmawiała, zapominałem o wszystkich złych rzeczach.
-Cześć Skarbeńku. - odezwała, a u mnie pojawił się ogromny uśmiech.
-Cześć...
-Jak tam w pracy, jak nauka?
-W porządku...- Opowieść o pracy lekarza. Nie zbyt ciekawa historia prawdę mówiąc. Oszczędzę wam tego cierpienia... Po rozmowie zacząłem sprzątać w domu. Wszystkie pudła zacząłem rozpakowywać, a ich zawartość ustawiać na odpowiednie miejsca w poszczególnych częściach mieszkania.
-Hej Ben- powiedział Nathan wchodząc do przedpokoju. Opróżniał właśnie zawartość jogurtu pitnego. Nie przebywa tutaj długo, a już wyszczupla mi lodówkę!
-Słucham cię.- mruknąłem obojętnie, zajęty swoją robotą.
-Powiedziałem wczoraj może coś nie tak?
-Nie. Tak dokładnie to ledwie mówiłeś. I w pewnych momentach przestawałem cię słuchać... Ale... Czekaj! Bardzo wczesnym rankiem wygoniłeś mnie po piwo do sklepu.
-I ty byłeś w monopolowym? Chodzisz tam tylko wtedy kiedy skończą ci się fajki i tylko w ostateczności kiedy...
-Wiem kiedy i po co chodzę do monopolowego.
-Nie musisz mi się tłumaczyć. Wystarczy powiedzieć.'Nie. Byłem w supermarkecie.'
   W odpowiedzi westchnąłem tylko i powróciłem do poprzedniej czynności.
    Zajęło mi to jakieś półtorej godziny. Bez tych pudeł na środku przejścia było o wiele lepiej, a pomieszczenia wydawały się jeszcze bardzie wszechstronne. Pościeliłem jeszcze starannie łóżko, w miejscu w którym miałem zamiar umieścić Carly. Uświadomiłem w międzyczasie Nathana, że będzie musiał zostać na kanapie. Na szczęście, odpowiadało mu to. Nie wiem dlaczego, ale to, że moja 'siostra' przyjeżdża strasznie mnie stresowało. A może... Ech. Najlepiej jest nie myśleć o tym co najgorsze. Bez złych myśli strasznie jarałem się i cieszyłem z jej przyjazdu. Mam czas wolny, nie chce mi się spać, się najadłem.
Tak, więc ubrałem się w taki jakby strój sportowy... Czarne dresy, czarne trampki, czarna koszulka typu 'bokserka'. Z przodu widniał szary napis 'C'mon'. Na modelach zwykle te koszuli wyglądały lepiej. Były... trochę bardziej obcisłe? Albo ze mnie był taki szczupak. Mówi się 'Najpierw masa, potem rzeźba' Ja jakoś ominąłem etap masy, ale i nie maiłem jakoś zjawiskowo umięśnionej sylwetki. Nie wyglądam jak model
   Ogarnij się tępa strzało... Dwadzieścia minut później znalazłem się na siłowni... I szło mi nieźle. Nie lepiej od mięśniaków podnoszących 2000000, ale wystarczyło na nich nie patrzeć i samopoczucie znów wzrastało.
   Mała, krótka pogawędka z Ashley przez telefon i wzrok znikał z innych kobiet, bo się chyba zabujałem... Ten świat schodzi na psy. Ben się zabujał i co gorsza się do tego przyznaje i co jeszcze gorsza nie próbuje sobie wmówić, że jest inaczej, choć... Sam nie wiem...12.11.2013


   Okej... Znoowu. Bardzoo. Dłuugaa. Pzreerwaa.... I tak nikt specjalnie zacięcie tego nie czyta, więc... :) Dla czytelników: Miłego Czytanie, a dla nieczytających: Zdajcie sobie sprawę z tego jakiego pecha macie... :D

niedziela, 13 października 2013

Czytać proszę :D

    Jeśli czytasz tego bloga ... Proszę komentuj. Pliss. To ważne. Nie istotne czy piszesz z anonima, czy z konta Google, czy co tam jeszcze. Po prostu komentuj i spraw, żeby czas, który poświęciłam na napisanie tego oto króciutkiego posta- nie poszedł na marne. Pozdrawiam ;)

IV Rozdział

-Daj to piwo!- jęknął. Nie rozumiem tego popytu na alkohol... Przecież to 'samo zło' A piwo nawet nie jest smaczne. Ale... No o gustach się nie dyskutuje...
   Co prawda pijanego nie powinno się jeszcze bardziej upijać, ale... jestem Włochem. W genach mam olewanie...
-Nie mam.
-To idź po...- Opluł  się... Zgodziłem się, bo nie za bardzo chciałem patrzeć na Nathan'a  takim stanie.

   Sklep był na drugim końcu miasta. Mogłem iść do monopolowego za rogiem, ale... trzeba było zrobić zakupy... rozmyślenia normalnego obywatela.
   Wsiadłem do swojego  Hyundai'a ix35 i ruszyłem.

Poszedłem do kasy, wypakowałem zakupy na taśmę i poprosiłem sprzedawczynię o paczkę papierosów.
-Przepraszam, ale nie mogę Ci tego sprzedać.
-Dlaczego? - mój głos zniżył się o oktawę, a brwi wspięły się na czoło.
-Nieletnim nie sprzedajemy nikotyny i alkoholu.- Czy w moim życiu nie pojawia się bardzo często słowo alkohol, alkoholik itd? I czy aż tak młodo wyglądam!?
    Zaśmiałem się i wyciągnąłem dowód. Jakoś tak moją uwagę przykuły szepty zniecierpliwionych klientów.
   Na dowodzie jak byk było napisane 1990 rok. To chyba oznaczało, że jakiś czas temu skończyłem osiemnaście lat...
-No dobrze.- ulżyło jej kiedy zobaczyła mój dowód, grzecznie się uciszyła i podała mi porcję mojej ukochanej nikotyny
   Wychodząc z supermarketu natrafiłem na przeszkodę w postaci Samuela Stana
-No hej.- przywitał się. Przy okazji poczęstowałem go. Dzięki niemu moje życie będzie dłuższe o te cztery minuty... czy jakoś tak...- Co tam?- Spytał zapalając fajkę
-No nic...
-A co u Ashley?
-Nie wiem. Nie śledzę jej.
-Buziaka Ci dała?- Zachichotał... Tak mi się zdaję, bo przez część mojego życia zastanawiałem się 'Jak się chichocze?' Doszedłem do wniosku, że może być to cichszy, spokojniejszy śmiech, lub taki bardziej stłumiony czy gardłowy.
-Nie. To nie podstawówka. Teraz ludzie się nie całują.
-Tak od razu idą do łóżka.
-A jak nie, to dają numer telefonu.
-A tobie, mój drogi przyjacielu, co zaoferowała?- Kurde! Czy tak trudno się tego domyśleć!?
-Dała mi swój numer.- Powiedziałem powoli i spokojnie, co nie graniczyło z tym co właśnie działo się w mojej głowie. Tak szczerze, to nawet po tak krótkim czasie miałem dosyć wypytywania się o Ashley.
-Podoba ci się?
   Nic nie odpowiedziałem. Była fajna: ładna, miła, ale jej nie znałem. Od naszego pierwszego spotkania minął zaledwie jeden dzień (drugie to była tragedia, masakra). Nic specjalnego o tej dziewczynie nie mogłem powiedzieć.
-Nie wiem.- odpowiedziałem. sam figlarnie prychnął.-A co tam u Alex.-Zmieniłem temat.
   Łypnął na mnie niepewnie tymi swoimi zielonymi oczami i przeczesał palcami zajebiaszczo kręcone kudły.
Mogłem się tylko domyślać co się dzieje. Może...
-Alex... Ona... w... w ciąży jest- Ben! Spostrzegawczy ty!
   Ale Sam nie wiedział co o tym myśleć. To typ młodego, poważnego ( w pewnym stopniu) człowieka. Jego zdaniem facet mający dwadzieścia trzy lata to nie kandydat na potencjalnego ojca. Samuel to obraz nadzwyczajnego realizmu. Jak to powiadał? 'Zycie zaczyna się po trzydziestce... A może nawet trzydziestce piątce'. Tym samym posiadanie własnych pociech... Małych brzdąców, graniczy z rozpoczęciem tego dojrzalszego życia.
-Mam ci gratulować?
-Nie!- Odparł stanowczo- O niczym nie wiesz! Rozumiemy się?
-Oczywiście. Nic mi nie mówiłeś.- zaśmiałem się, czy też zachichotałem... Ale moja mina zbladła, uśmieszek zniknął kiedy sobie przypomniałem, że:
-Muszę znikać.
-Czemu?- posępniał.
-U mnie w salonie leży zalany w trupa kolega ze studiów. Ze swoim kotem! Jak ja nie lubię kotów!- Ostatnie zdanie wyszlochałem.
-Wiem brachu, wiem.- położył rękę na moim ramieniu w geście pocieszenia. Powaga sytuacji nie trwała długo, bo naraz obaj wybuchnęliśmy śmiechem. Co jest gorsze? Rozwydrzony, pijący i ćpający facet, czy wredny, wszędzie się wypróżniający, wiecznie śpiący i żrący, nieznośny kocur?
-To ja jadę. Wpadnij kiedyś. Nie będę musiał sam z nimi siedzieć.
-No spoko. Postaram się. Do zobaczenia.
-Cześć. Trzymaj się.
   Wsiadł do swojego auta. Jego było o wiele droższe od mojego, chociaż, że w swój wcisnąłem trochę więcej kaski niż miałem zamiar. Planowałem kupić taniego busa, ale po długich namysłach uznałem, że potrzebuję czegoś mniejszego, ale także wydajnego, pojemnego i dość odjazdowego, więc wybrałem ten samochód. Jak już mówiłem: Zakup tego auta wyszczuplił trochę (ale tak tylko troszeczkę.O! Taką | | ciupeńkę ) mój portfel, ale najważniejsze jest to, że dobrze się spisuje i , że jestem z niego zadowolony. Także grzecznie wsiadłem do swojego Hyundaiusia i oddaliłem się z myślą o męczarniach jakie będzie dane mi przeżyć z Nathanem i 'synem'. Jak to miał w zwyczaju gadać.
                                                    *** *** *** *** *** *** *** *** ***
-Okej masz!- rzuciłem w Nat'a tym zimnym, ohydnym piwskiem.
-Dzięki. Jesteś dobrym człowiekiem- mruknął nie patrząc na mnie.
   Chłopie! Uwierz mi, że nie jestem dobrym człowiekiem. Mieszkając ze mną będziesz chodził jak w zegarku. Tak. Srytyty. Ben zmęczony...
-Idę spać. Tobie też radzę.
-Ja sobie tu poleniuchuję, pooglądam. No- Mówił cicho.
- Robisz z siebie kompletnego durnia- mruknąłem tak, żeby nie usłyszał i zamknąłem się w swoim pokoju. Pierwsze co zobaczyłem to leżący na ziemi telefon. Pozbierałem jego części: Obudowę, baterię i klapkę. Włączyłem. Nic mu nie jest! Żyje! Ma się dobrze, a nawet świetnie o czym dał znać dźwięk nieodebranego połączenia i SMS od pewnej miłej osoby. Padłem się na łóżko i zamiast iść spać- Jak to miałem w zamiarze- odpisałem Ashley na wiadomość. Typu ' Hej. Jak się spało'. Albo czekała jak na szpilkach na moją odpowiedź, albo miała telefon akurat pod ręką, bo odpisała mi szybko.  I tak spędziłem połowę dnia. Na czerpaniu limitu na darmowe SMS. Pisało się bardzo miło, więc nie pożałowałem.
          Widok Bernard'a bijącego Susie przeraża mnie całkowicie... Nie mogę nic zrobić moje ręce stalowo są przywiązane do do belek. Za nic nie mogę się wydostać. Moje ciało wyczerpane, wygłodzone, bezsilne nie współpracuje z moimi zamierzeniami. Na chwilę tracę przytomność... Susanne leży na łóżku przytomna, lecz poobijana i zaszlochana. Po moich plecach przechodzi ostry ból spowodowany mocnym uderzeniem. Opiekun wpada w szał. Katuje mnie mając z tego beztroską zabawę. Po paru uderzeniach podchodzi do dziewczyny. Przyciska jej twarz do pościeli, owija sznur w okół jej szyi. Klęcząc za nią...
   Krzyk wydobywający się z mojego gardła mógłby obudzić każdego mieszkającego ze mną osobnika. Każdego oprócz takiego pijanego. Musiałem zasnąć, bo przecież nic nie dzieje się dwa razy identycznie, tym bardziej jeśli biorą w tym wydarzeniu udział osoby już nieżyjące i miejmy nadzieję spoczywające w spokoju. Zazwyczaj na wspomnienie tego strasznego wydarzenia dopada mnie atak paniki, ale ostatnio nie koniecznie, a myślałem o tym bardzo często.
   Telefon pokazywał dwie nieodebrane wiadomości. Obydwie od Ashley. Jena w odpowiedzi na moje pytanie, druga 'Miłych snów'. Ash... Twoje życzenie się nie spełniło, ale :
   'Dziękuję :D' Odpisałem jej. Ta parogodzinna rozmowa spowodowała, że moje wyobrażenia o charakterze tej dziewczyny były jeszcze lepsze i do jej opisu doszło jeszcze parę dobrych jaki i tych gorszych, ale nie złych cech. Tych dobrych było więcej. Dziewczyna była dobra, uczynna, zwariowana, ale uparta. Mieszanka wprost wspaniała. Za pięć godzin czekała mnie sześciogodzinna, nocna zmiana w szpitalu.
13.10.2013
   Mam nadzieję, że ten rozdział się spodobał. Nie zwlekałam już tak z jego dodaniem. :)   O!  16:16 <3
  Pozdrawiam miłego wieczoru! ;)
Zostawię Was z :
Nathan' em Xd
Alex:
No i tradycyjnie naszego bohatera, ale z Samem :D






piątek, 11 października 2013

III Rozdział

   Wymieniałem się z Ashley numerami. Nie wiem za co go dostałem.... Za to, że zniszczyłem jej ciuch. tak czy inaczej: Schlebiało mi to!
   Wróciłem do domu około 3 nad ranem. W holu stało pełno kartonów, których nie miałem czasu rozpakować. W moim pokoju z resztą też było ich sporo: Ciuchy, pościel, zdjęcia, pamiątki i inne pierdoły. na dnie jednego z pudeł leży SIG 9 mm. A w składziku gdzie jest już totalny rozpiźdźel Odpoczywa sobie Marlin.
Zrobiłem sobie późną kolację, wziąłem prysznic i glebłem się na łóżko. Nie było najwygodniejsze, ale wygodny wydawał się nawet beton o 3 nad ranem... Teraz już w pół do 4... Zasnąłem błyskawicznie, ale szósta rano!!! Budzik ustawiony... No ożeż jebany!!! Najgorsze było to, że nie mogłem go wyłączyć, bo się zawiesił!!!  Z nerwów złapałem go i z całej siły rzuciłem w kąt. jak ja nienawidzę swojego życia!!! Na cholerę ja jeszczę istnieję... ... ... ... Tak! Brawo debilu!Obudził Cię budzik, a ty rozpaczasz nad sensem swojej egzystencji, która przez to wydawała się jeszcze bardziej bezsensowna! Przez tego jebacza nie mogłem już zasnąć, chociaż byłem całkowicie śpiący! Skierowałem kurs na kuchnię, by tam przywitać jeden z siedmiu cudów świata (?) kawę.
   Delektowanie się tym napojem Bogów przerwał mi odgłos przewracających się stalowych prętów w moim składziku. Z kamiennym wyrazem twarzy podszedłem do jednego z pudeł i wziąłem moją hantle. Moja dłoń znalazła się na klamce, kiedy ją przekręciłem drzwi się uchyliły, a to co zobaczyłem w środku załamało mnie całkowicie.
  Nathan- Mój były współlokator, z którym studiowałem. Po studiach wyprowadziłem się do Kennewick, więc straciłem z nim kontakt. Życie z tym człowiekiem było jedną z najtrudniejszych na świecie. Imprezuje, zaprasza na noc dziewczyny ( co najmniej dwie na jedną noc...) i ma kota. Z którym teraz leżał zalany w trupa. Buszował kocur.
   Nie wiem: jak można skończyć nauki ścisłe i nic z tym nie robić. Nat z tego co wiem: pracuje na stacji benzynowej, bo nie chce mu się starać. I najwyraźniej wyrzucili go z mieszkania. Znając go nie płacił czynszu.
   Nathan był alkoholikiem. Do tego ćpał. Nie wiem co...
   Kiedy chciałem podnieść nieprzytomnego starego znajomego, jego głupi kot prychnął na mnie i podrapał moją dłoń.
-Wykurwiaj idioto!- warknąłem
-Nie wyzywaj mojego syna!- zabełkotał dotykając mojego ramienia.
-Tak, tak. a teraz chodź.
-A kot?
   Westchnąłem. Zjem go- pomyślałem.
-Będzie cały czas w domu. Chodź położysz się.
   Nathan nijak nie pomagał mi zawlec siebie do salonu, a kot plątał się pod nogami jakby miał w dupie wiatraczek.
   Zmęczony wziąłem w końcu na ręce upitego i zaniosłem tam gdzie w danym momencie było jego miejsce.
-A masz piwo?
-Dobrze wiesz, że nie piję.
-No ale... Piwko to witaminy, a jakie czyni cuda...
   Wywróciłem oczami i przestałem go słuchać. Nie za bardzo interesowało mnie jakie alkohol czyni cuda. Jeśli potrafi teleportować do składzików w Kennewick... to można nazwać to cudem.
   Włączyłem poranne CNN.
  Nic ciekawego... lub raczej nowego: Napady, śmierć, skandal. To co zawsze w Stanach. We Włoszech nie często można było spotkać tak kompetentnych dziennikarzy jak tutaj. Tam większa część społeczeństwa nie wtrącała się w sprawy innych. Włochy to kraj bez seryjnych morderców- Może w pewnym sensie
     Bo oni byli, są... są na całym świecie, ale- kiedy zabijali nie często ponosili jakiekolwiek konsekwencje. Taki już kraj. Obojętny na cudze sprawy. Może z jednej strony to dobrze. Ma się własne życie i nikt ci się nie wtrąca, ale z drugiej... W razie potrzeby nie ma kto pomóc, bo właściwie nikogo nie interesuj, że cierpisz. Chrzanią wszystko i patrzą na swój własny tyłek.
-Ben... - pewnie wołał mnie już od dość dłuższego czasu, bo był wyraźnie zniecierpliwiony.
-No co? - mruknąłem
 ... ... ... ... ... ... .... ... ... ... ... ... ... ... ... ... ... ... ... ...
11.10.2013

    Okej. Jest późno.(dzisiaj wstałam o szóstej :D) Krótki. Wiem, ale za jakiś czas będzie nowy. I z następnym rozdziałem nie będę zwlekać tak długo jak z tym... Okej...
   Tu zastawiam Ashley:
Oczywiście Ben'a:
I Samuela, który miał mieć na imię Robert, ta jak ma na imię aktor , na którego podstawie opisuję Sam'a, ale... No <ŁAP>
Do zobaczenia i dobranoc. :)




niedziela, 29 września 2013

II Rozdział

 -Przepraszam.- odezwała się dziewczyna, kiedy miałem zapalać następnego papierosa. Znajdowałem się teraz na bardziej opustoszałej ulicy Kennewick.
- Nie gniewam się - była ode mnie o wiele niższa, ale wysoka. To ja byłem przerośnięty. Miała szare, duże oczy, brązowe włosy. Jej twarz była drobna i perześliczna. Piękna wydawała się zajmować mniej miejsca, niż było to jej dane.
 -Miałam taką nadzieję- przerwała na chwilę i spojrzała w górę na moją twarz- Chciałam się tylko spytać...Gdzie znajduje się Uniwersytet Kennewic? Dostałam złą lokalizację, bo nie wydaje mi się, żeby był na tej ulicy- rozejrzała się dookoła.
 -Nie. Uniwersytet Kennedie'go jest na ulicy o tej samej nazwie. W centrum miasta.
 -To trochę się przejdę.
 -Mógłbym panią odprowadzić.
 -Nie dziękuję.- I wtedy przypomniałem sobie ja ja wyglądam. Tatuaże, czarne ciuchy, fajka w dłoni. Na pewno będzie chciała ze mną iść.
 -Jestem Ben- mój ryj wyprzedził mózg, który się chyba dzisiaj naprawdę spóźniał.
 -Ashley- wyciągnęła do mnie dłoń. Uścisnąłem ją przy okazji wyrzucając pata. Muszę rzucić palenie... Kiedyś.
 -Miło mi. Co studiujesz?- Spytałem... Tym razem udzieliłem się świadomie. Najwyraźniej mózg łapał zasięg.
 -Amerykanistykę. A Ty?
 -Studiuję medycynę.
 -O! I jaka specjalność, panie doktorze?
 -Ortopedia.- Wymruczałem po nosem.
   Mój telefon zadzwonił.
-Przepraszam.
-Nie gniewam się- zacytowała mnie.
   Obdarzyłem ją najpiękniejszym uśmiechem jaki mama z tatą mi podarowali.
 -Halo?- odebrałem.
 -Ben! Metalowy kutafonie! Gdzie Ty!- Było go chyba słychać na końcu ulicy, wiec odsunąłem telefon od ucha.
 -Minęła już godzina?
 -Ta! nawet półtorej!- tak jakoś ból gardła mu przeszedł. Mam nadzieję, że się bardzo wysila.
 -Kurcze Sam. Przepraszam!
 -Co ty robiłeś tak długo?-Na serio był nie źle wkurzony.
 -Palił fajki...- oznajmiła Ashley
 -Aaa... Laski wyrywałeś?- od razu wrócił mu humorek.
 -Weź spieprzaj.- przekrzyczałem jego durnowato-durnowaty śmiech i się rozłączyłem- Muszę znikać. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
-Do zobaczenia... A ile masz lat?- spytała trochę zakłopotana
-Dwadzieścia trzy.
 -Wyglądasz starzej, dlatego pyta,. Trochę więcej niż ja.- Uniosłem brwi w niemym 'Ile?'- Mam dziewiętnaście
 -Fajny wiek.- Sprostowałem- Miłego wieczoru.
 -Nawzajem.- Pomachała na pożegnanie, a ja puściłem do niej perskie oko. Jej policzki zalały się rumieńcem.
Wow! Miła, ładna... naprawdę mi się spodobała. Ktoś od wielu, wielu lat naprawdę mi się spodobał.
*   *   *
   W barze siedziała już dość spora liczba osób. Wszedłem na zaplecze.
 -No heej!- powiedział Sam szczerze ucieszony.- No co tam?
 -Nic. Chodźmy grać- odpowiedziałem ponuro.
 -Nic mi nie opowiesz?
 - Uno: Nie mam o czym ci opowiadać. Due: Później. A teraz weź swój szanowny culo na scenę!
   Idąc tam, Samuel śmiał się w niebo głosy i zawołał 'Wiedziałem!'
   To był mój pierwszy występ przed szerszą publicznością i taką, która nie składała się z personelu baru.
Plan był taki: Gramy jeden utwór, idę pomóc tej jednej, biednej kelnereczce, utwór, kelner: Itd:.
   Wszedłem an scenę.
 -'My own summer'- Szepnął Andre. Deftones :)
   Przytaknąłem głową w geście zrozumienia i przywitałem się z gośćmi. Chłopcy i Alex zaczęli grać. Andre na gitarze elektrycznej, Alex na basie, a Sam: perkusja. Piosenka była wolna, ale podczas śpiewania refrenu musiałem wysilić swoje struny głosowe, musiałem się troszkę nakrzyczeć. Za to zwrotki dały mi odetchnąć.
   Skończyliśmy, widownia zabiła brawo... Pobiegłem szybko ubrać tą jebaną koszulę. Na dodatek białą i ruszyłem obsługiwać zgraję wykwintniaków ale i tych alkoholików. Kobiety i niektórzy faceci byli mili, ale ci...hm... menelo-podobni dawali w kość.
   Kiedy jeden z nich wyzwał mnie od pedałów ruszyłem w jego stronę, aby wytknąć mu, że jest tępym chujem, ale przeszkodziło mi w tym drobne ciałko, na które wylałem wyjebanego  w kosmos rozmiarami, różowego drinka.
 -O kuuwa! Przepraszam!- spojrzałem na poszkodowanego osobnika... płci żeńskiej... o imieniu Ashley.,
 - Znaczy się... O... kurczę. Przepraszam
 -Nie gniewam się - popatrzyła na swoją bluzkę, która była niegdyś niebieska.
 -Chodź- wziąłem ją za rękę i pociągnąłem na zaplecze. Z tą wpadką było trochę 'halo!', bo nie przesadzałem z rozmiarami napoju. Na serio był zarąbiście wielki. Nie wiem kto produkuje dwudziestopięcio centymetrowe szklanki, ale na prawdę musiał mieć poprzewracane w makówce. W całej sytuacji ucierpiały jeszcze jej włosy.- Dam Ci coś na przebranie.
 -Ben. Co jest?- Sam zachrypiał wkraczając 'na plan'. Tak szczerze to byłem uradowany z tego, że się pojawił, bo tak na prawdę to ie miałem zielonego pojęcia co jej dać.
   Jego wzrok wędrował z mnie na Ashley, z Ashley na mnie.
 -Jestem chujowym kelnerem- stwierdziłem i poczułem jak na moje policzki spływa ciepło.
 -Nie... To ja nie patrzyłam gdzie idę.
 -Okej. Mniejsza- odchrząknął- No to Curse... Daj pani koszulę, bo wziąłeś ostatnią...
 -To co to...
 -Nie przerywaj mi. Ubierz swój T-shirt, a pani daj  koszulę. Nie sądzę, żebyś miał zamiar wracać w tym do domu.
 -Może ja się potaplam w gównie- mruknąłem pod nosem.
 -Słucham?
 -Nie powiedziałem nic specjalnego...
   Patrzył na mnie wyczekująco, a ja uświadomiłem sobie dopiero teraz, że mam ściągnąć koszulę. Tu, w tej chwili, w tym pomieszczeniu, przy tych dwóch osobach, a mojemu durnemu móżdżkowi przyszły na myśl poharatane plecy. Dzięki mózgu!
   Nikt z kim jeszcze utrzymuję kontakty nie widział tych czerwonych pasów na tylnej części mojego tułowia.
-No umięśniony jesteś! Rozbieraj się- popędził mnie wesoło
-Tak ci na tym zależy?- podpuściłem przyjaciela, który w odpowiedzi wywrócił tylko oczami. tak czy inaczej nie chętnie zacząłem rozpinać guziki. Jak najdyskretniej się dało snąłem przy ścianie, aby ani Samuel, ani Ashley nie zobaczyli pleców.
   Podałem dziewczynie ciuch. Przez parę krótkich sekund wpatrywała się w moje Obnażone Ciało ;)
Zastanawiałem się czy powodem były mięśnie, czy malutkie wypukłe blizny koloru bardzo cielistego. Tak czy siak szybko się ocknęła i poszła do łazienki.
 -Znasz ją?- Spytał Samuel
- Tak. Poznałem ją dzisiaj na przerwie po próbie.- odparłem zniecierpliwiony- Podasz mi koszulkę. Proszę.
 -Sam nie możesz?
   Wpatrywałem się tępo w podłogę. Moje zachowanie musiało mu się wydawać dziwne... I głupie, bo koszulka leżała parę metrów na stole przede mną. Uniósł brwi w niemym 'No co?' Przeszedł mnie dreszcz, ale ruszyłem po tą cholerną koszulkę. Schyliłem się i poczułem na sobie wzrok Samuela.
 -Co ci się stało?- dotknął dłonią moich pleców.
   Zareagowałem nadzwyczaj szybko:
 -Nie dotykaj!- warknąłem odsuwając się, tym samym strzepując z siebie jego dłoń.
 -Sorry- uniósł ręce do góry jak to się zazwyczaj odruchowo robi. Włożyłem na siebie T-shirt i przez resztę wieczoru nie patrzyłem na Sam'a. Nie próbował wypytywać się o blizny, ale wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał mu o tym powiedzieć.Był moim najlepszym przyjacielem. Miał przecież prawo wiedzieć co mi jest.. Nigdy nie powiedziałem mu skąd moja depresja. Wiedział tylko, że moi rodzice i siostra umarli bardzo dawno temu. ( No... Może nie aż tak bardzo.)
29.09.2013



  Okej! Uniwersytet jest wymyślony, bo w Kennewick nie ma uczelni. Proszę następny rozdział :) Może jakiś gif?

     Albo Dwa :D
Okeeej. Too next :D


środa, 25 września 2013

I Rozdział

Dobra zaczynamy! Nie gadamy od rzeczy. Miłego czytania.

-Koniec?- odezwałem się od mikrofonu podczas próby. Tworzę zespół z Moim przyjacielem Sam'em, jego żoną Alex i współpracownikiem, a także naszym dobrym kolegom: Andre.
-Marzenie!- odparł sam- To była próba.
-No wieem!
-I jeszcze występ...
-Nie. Nie chce mi się już drzeć do tego mikrofonu.
-Jak Ci płacę...- ŻE CO?
-Ale Samuel... Ty mi właśnie nie płacisz.- upomniałem go trochę rozkojarzony. Andre i Alexandra wybuchnęli śmiechem, ale nie wierzyłem w to, żeby śmiali się z naszej rozmowy. Mi się to śmieszne nie wydawało i chyba takie nie było.
-Oj no! Weź to zrób dla starego przyjaciela.
   Wywróciłem oczami.
-Okej. Ben.-ciągnął dalej kładąc rękę na moim ramieniu.- Prowadzę bar, nie mogę śpiewać. No proszę!
-W porządku. Coś mam jeszcze zrobić?- spytałem kiwając się z niecierpliwienia na boki. Co prawda: Nie miałem nic zaplanowanego na dzisiejszy wieczór, ale niedawno zacząłem staż w szpitalu. Zarywałem tam nocki, a nawet potrafiło mnie nie być całą dobę. Nawiasem mówiąc: staż początkującego ortopedy był ciężką pracą.
 -Potrzebuje kelnera - powiedział przyjaciel cicho
 -Oszalałeś!?
-Ben, może poderwiecie jakąś laskę.
-Ta na pewno.- serio w to nie wierzyłem- Na co polecą?
-Na te geste, brązowe włosy- serio? Musiał mnie dotykać?- Włosko-brązowe oka.
-Oczy- poprawiłem.
-Nie ważne. i te tatuaże.
   Cisza...
-Chłopie... Teraz lecą na takich uczuciowych mięśniaków.. Jesteś włoochem... Ideał!
-Nie jestem mięśniakiem. jako osiemnasto czy tam dziewiętnastolatek nie okazywałem ani grama uczucia. CHŁOPIE. Jestem mało uczuciowy i niestabilny psychicznie.
-Dobrze. Curse: Przepraszam. Zostaniesz? Pomożesz mi?
-No tak. Tak tylko sobie narzekam
-Dziękuję - zachrypiał. Śpiewać nie mógł z powodu przeziębienia. -jestem Ci na prawdę wdzięczny. Jedź do domu. Ogarnij się...
-Jestem ogarnięty. Co chcesz?-zdziwiłem się.
-No wiesz... Załóż coś kolorowego. Ściągnij te ciężkie trapery...
-To są raczej glany.-Znów go poprawiłem
-Nieważne... No wyglądaj trochę bardziej optymistycznie!
-Eh... Sam- Może i byliśmy przyjaciółmi. nawet bardzo dobrymi, ale od początku nie przypadła mu do gustu ta cała moja czerń, czaszka na szyi, czy skrzyżowane piszczele na środkowym palcu.. Taki już jestem. Człowieczą wersją Ponurego Żniwiarza.
-Nie skorzystam z twojej propozycji. Przykro mi.
-Tylko próbowałem - żachnął się
-Ale tak czy siak skorzystam z innej twojej propozycji.
-Jakiej?
-Widzimy się za godzinę. - powiedziałem na odchodnym. Wyszedłem na zewnątrz. Nie miałem zamiaru wracać do domu. Mieszkanie było puste. Nowokupione. Nie miałem za bardzo czasu, żeby nim gospodarować.
   Na dworze było co prawda chłodno, ale skórzane kurtki bardzo dobrze zatrzymywały ciepło.

   Usiadłem na ławce w parku i wyciągnąłem paczkę papierosów. Nie miałem pojęcia czy przechodniom to przeszkadzało, ale... Chuj wam w dupę . Stany Zjednoczone: Wolny kraj! Nikt mi nie zabroni palić! Ale po minach starych, zrzędliwych dewotek było widać, że miały na to ochotę. Padło również parę cichych komentarzy: 'Taki młody a pali.' albo 'Niszczy sobie życie.'
   Moje życie już jest zniszczone. Dowodzą o tym proste blizny na plecach i brak najbliższej rodziny.
   Kiedy miałem piętnaście lat, moi rodzice umarli podczas snu za sprawą jakiegoś debila, który rozpuścił po całym domu gaz kuchenny, a tym debilem był przyjaciel moich rodziców, Bernard. Policja uznała to za wypadek. Nie zrobili nic. Bernard. Gościu zaadoptował mnie i moją siostrę, Susanne. De facto: ją też zabił. Jakiś rok później. Kiedy ja miałem szesnaście, a Susie 14 lat. Przywiązał mnie do czegoś tam tak, żebym patrzył w jego stronę kiedy gwałcił moją siostrę i podczas tej sadystycznej pedofilii udusił ją pasem, albo sznurem. Nie pamiętam. Byłem wtedy tak osłabiony, że nie mogłem nic zrobić i przez to mam do siebie żal. Gdybym był silniejszy, na sto procent bym go powstrzymał. Ale tego nie zrobiłem i to jest najgorsze.
   Oczywiście policja znów nic nie uczyniła. Bernard upozorował śmierć Susanne tak, aby wyglądało to tak, jakby popełniła samobójstwo. I tak też policja uznała. Nie sprawdzili jej ciała, nie rozpoczęli dochodzenia. Po prostu uwierzyli w to, co zobaczyli. A potem nie mogło być już gorzej. Zabójca mnie katował. Stąd blizny na moich plecach. Opuściłem drugą klasę liceum, potem udało się, zaliczyłem dwa lata w jeden jebany rok. Kiedy uciekłem do mojego Kata. Potem z Włoch wyemigrowałem do Stanów, a tam parę dni po przylocie złożyłem podanie na uniwersytet.
    Z zamyślenia wyrwał mnie udawany kaszel jednej ze starszych pań i wymówiona przez nią skarga:
-Co za smród.
    Już kończyłem, więc grzecznie zgasiłem papierosa i wstałem łypiąc lekceważąco na babcię, która rzuciła niepotrzebny komentarz, po czym z taka samą 'grzecznością' parsknąłem.
-Bezczelny!-oburzyła się jakby teatralnie.
-To pani jest bezczelna. Nie szanuje pani czyichś upodobań.
-A kto pozwolił Ci tutaj palić!?
-A kto mi zabronił? I od kiedy jestem z panią na 'ty'?
-Chamska gówniarzeria!!!
-Przepraszam bardzo! ja pani nie obrażam, więc proszę nie obrażać mnie! I to tylko dla tego, że palę, czy noszę się jak się noszę. I to nie pani sprawa czy zniszczę swoje życie! - przerwałem a chwilę swoją zdeterminowano - płynną i burzliwą wypowiedź, bo zastanawiałem się czy powiedzieć to co właśnie przyszło mi do głowy. I tak. Zdecydowałem się - A to niby młodsze pokolenie nie posiada kultury osobistej. Do widzenia - powiedziałem, wziąłem swoj plecak i odwróciłem się dumnie ruszając przed siebie.
   Wiem co możecie sobie o mnie pomyśleć: Chamski, niewychowany... Co prawda chamski to ja jestem. Dla tych którzy mnie nie szanują. Niewychowany? Od piętnastki wychowywałem się sam!
           

     Mam nadzieję, że się podobało. jak czytasz (ale wątpię, żeby ktoś to czytał)  to komentuj. Dziękuję za uwagę. Dobranoc :) 15.09.2013

Obserwatorzy