wtorek, 31 grudnia 2013

VII Rozdział

   Sen opuścił mnie o piątej rano. Przez głowę przeleciała mi myśl , że jutro o tej porze będę musiał zbierać się do pracy a nie na trening (bądź co bądź... Bardzo kontrowersyjne określenie.)  Powoli, ale to bardzo powoli wygramoliłem się z ciepłego łóżka. Zajęło mi to piętnaście minut. Taki już los lenia. Po zebraniu się i załatwieniu wszystkich domowych spraw zajrzałem do pokoju Carly. Wierciła się, co oznaczało, że zaraz się obudzi. Kiedy spała wydawała się taka... dziecinna. W śnie niewiniątko w rzeczywistości pyskate przemądrzałe dziewczę, które było moją siostrą. Kiedy piłem kawę zadzwonił... dzwonek do drzwi. W końcu nie telefon. Otworzyłem, a przede mną ukazała się Ashley ubrana ciepło lecz sportowo.
-Dobry- odezwałem się uśmiechając promiennie i przepuszczając gościa w drzwiach.
-Cześć.- uśmiechnęła się po czym zmarszczyła czerwony od zimna mały nosek.
-Napijesz się czegoś?
-Nie mieliśmy iść biegać?
   Wzruszyłem tylko ramionami. Glany zamieniłem na adidas'y, a skórę porzuciłem na rzecz ocieplanej kurtki z materiału. Kiedy wyszliśmy na dwór nie mogłem powstrzymać się od wypowiedzenia :
-Ale pizga!
-To właśnie nazywa się stanem Waszyngton.
    Pobiegła dalej, a ja z niechęcią ruszyłem za nią. Po paruset metrach było coraz lepiej. Coraz cieplej...
Przebiegliśmy przez nieznaczną część miasta, po czym skręciliśmy do parku, a go okrążyliśmy dwadzieścia (mniej-więcej) razy z dwoma przerwami.
-Ścigamy się? - spytałem dysząc.
-Nie zmęczony?- odsapnęła patrząc na mnie tymi swoimi dużymi, szarymi oczami.
-Ja? Zmęczony? Nigdy!
    Zaśmiała się i usiadła na ławce. Poszedłbym w jej ślady, ale byłam w stu procentach pewny, że ławka jest strasznie zimna, a ja zimna NIENAWIDZĘ! Znowu na mnie spojrzała, pewnie rozpatrując moją propozycję. A ja stałem jak ten kołek kiwając się na boki.
-Nie.-Odpowiedziała w końcu.
-Dlaczego?- Teraz moje zachowanie przypominało teraz zachowanie dziesięciolatka, który próbuje przekonać swoją mamę do kupienia jakiejś nie istotnej rzeczy.
   Nie odpowiedziała tylko pokręciła głową.
-I doobra!- fochnąłem się. usiadłem na ławce zakładając, ręce na piersi. Ashley znowu się zaśmiała (Jakiż jam jest zabawny!).wsunęła swoją rękę pod moją, a głowę ułożyła na moim ramieniu. Rytm serca mi przyspieszył. Oddech stał się nierówny. Zrobiło mi się gorąco, więc westchnąłem.
-Przeszkadza Ci to?- spytała cicho.
-Nie.- mruknąłem. MI to wcale nie przeszkadzało. Oparłem policzek o jej głowę. Jej włosy pachniały truskawkami i teraz zauważyłem, że się zafarbowała. Teraz z tyłu od spodu miały kolor fioletowy. Taki... Mocno fioletowy. zawsze podobały mi się takie dziwactwa związane z włosami.
-Zafarbowałaś włosy.- powiedziałem
-W końcu ktoś zauważył- zaśmiała się popatrzyła na mnie. Prostując się zmusiła mnie abym się od niej odsunął.
-Jesteś inny.
-Inny: Jak się ostatnio widzieliśmy wyglądałeś inaczej, czy inny : dziwak.
-Inny... indywidualista. - stwierdziła. Ja? Indywidualistą? No. Może trochę. Tylko w jakim sensie? I czy dla niej indywidualizm to cecha pozytywna czy może wada. Chyba poczuła, że to wytłumaczenie mi nie wystarczało. Zaczęła więc wyjaśniać dalej. Wstała i snęła wprost przede mną.- Jesteś inny niż wszyscy faceci, z którymi miałam dotychczas do czynienia. Jesteś miły, skromny, pomocny.- Ja!? MIŁY? SKROMY? A może i pomocny. Może i moim zdaniem nie graniczyło to z prawdą, ale bądź co bądź schlebiało mi to. Schlebiało. Nie powiem.
-Ou...- Serio!? Ben? Tylko na tyle Cię stać? Opierdalała mnie moja podświadomość. No, ale co ja mogłem powiedzieć. 'Dzięki'!? To byłoby jeszcze bardziej chujowe niż to moje marne 'Ou'.- Nigdy tak o sobie nie myślałem- odparłem w końcu.- Nikt mnie nigdy o tym nie uświadamiał. Bardzo mi miło, że uważasz mnie za miłego czy pomocnego. Ale ty jesteś milsza- Wstaję i podchodzę do niej.- Jesteś bardziej pomocna.- Uniosła brew, ale nic nie powiedziała.- Jesteś wspaniała.- szeptem przekazałem jej to co zawsze chciałem jej przekazać.Przejechałem opuszkami palców po policzku Ashley. Zaledwie po miesiącu znajomości powiedziałem jej co o niej sądzę, ale to i tak nie było wszystko co miałem jej do powiedzenia. Jej oczy, Wielkie i szare, się zaszkliły, a policzki zalały soczystym rumieńcem. Ta cisza strasznie mnie skrępowała, więc szybko ją przerwałem.- Idziemy na kawę?
    I znowu spojrzała na mnie tymi swoimi oczami.
-Tak.-Ashley odparła cicho i chrypliwie.
     Przez całą drogę do baru Samuela nic nie mówiliśmy.
-Cześć Sarah.- powiedziałem do znanej mi kelnerki, nie patrząc na nią.- Ashley?
-Herbatę English Breakfast poproszę.- już nie była przygnębiona. Mówiła śmiało i z uśmiechem. Spojrzała na mnie nadal promieniejąc.
-Kawę poproszę.
    Kiedy Sarah odeszła zwróciłem się do Ashley:
-Nie pijasz kawy?
-Nie przepadam. Wolę herbatę. Kawa ma... ten...
-Gorzki smak- dokończyłem za nią
-Tak. Dokładnie.
-Czyli najbardziej lubisz herbatę?- spytałem kiedy zaczęła zbliżać się Sarah. Postawiał przed nami filiżanki i po cichu się oddaliła.
-Tak. English Breakfast jest najlepsza. Kojarzy mi się z Anglią. Zawsze chciałam tam się znaleźć.- upiła łyk herbaty.
-Eee... Tak ponoć w Anglii jest dużo butików i tym podobnych.- Marzenie każdej kobiety!
-Tylko, że mi chodzi bardziej o to, że tam rozgrywały się akcje moich ulubionych powieści. Duma i Uprzedzenie, Wichrowe Wzgórza, Rozważna i Romantyczna czy Mansfield Park.- rozmarzyła się.
Już wiemy o niej coś nowego. Fanka Jane Austen. Oraz Emily Brontë, choć nie wiadomo, bo Wichrowe Wzgórza to była jedyna powieść Emily.
-Tak... I do tego XIX wiek... Kto nie chciałby żyć w tamtych czasach...- Żywiołowo mi przytaknęła
-Pozwolisz, że zmienię temat?- powiedziała przez chwile na mnie nie patrząc. Niewerbalnie dałem jej do zrozumienia, że nie mam nic przeciwko.- Wczoraj przez telefon powiedziałeś 'Może i dobrze znam angielski, ale coś tam, coś tam'.- Zaśmiała się sama ze swojego stwierdzenia.- O co chodziło?
-Nigdy ci nie mówiłem?- pokręciła przecząco głową- Jestem europejczykiem.- I w tej też chwili uświadomiłem sobie, że skończyłem kawę.
-Zawsze jakaś podpowiedź, a narodowość to...- pokręciła głową w geście 'No mów że!'
-Io sono Italiano, Mia Cara!- powiedziałem to z tak wyraźnym akcentem na jaki było mnie tylko stać.
   Jej uśmiech stał się tak szeroki, że ukazała swoje piękne białe zęby. Nigdy nie próbowałem wyrywać kobiet na włoski. Zawsze był to mój urok osobisty.
-Jak miło!- powiedziała nadal się uśmiechając.- Więc co cię ściągnęło do Stanów.
-Nie wiem. Zawsze chciałem tu żyć. Mówić na co dzień po angielsku. Zawsze lubiłem się go uczyć- po części była to prawda.- Miałem osiemnaście lat...- I nic więcej nie potrafiłem jej powiedzieć. Chociaż, że było mi coraz łatwiej o tym mówić, to jednak wywoływało u mnie to pewne nie chciane emocje.
-Oh, ja bym jednak wybrała Anglię. Musiałeś pewnie wiekami stara się o to by tu być.
-Ależ nie, z Włoch nie potrzeba nawet wizy. Kupujesz bilet, lecisz. Serio, prosta sprawa.
-Czyli mam nadzieję, że pokażesz mi kiedyś Włochy. Skąd jesteś dokładnie?
-Maluuutkie misteczko pod Florencją. Z chęcią Ci pokażę.
  Ashley nie mieszkała daleko ode mnie. Dokładnie na tej samej ulicy. W 10th Ave. Staliśmy jeszcze chwilę przed jej domem. Gawędząc i żartując, aż w końcu z niebieskiego domku nie wyszła niska blondynka o niebieskich oczach. Wyglądała bardzo elegancko. Ubrana w ciemny żakiet i kanciaste materiałowe spodnie. Wyglądała jak bizneswoman. Szła w naszą stronę trzęsąc się z zimna.
-Oj! Dzieciaki! Chodźcie do środka. Jest zimno.- Wyglądała na trzydzieści, trzydzieści parę lat, choć możliwym było, że miała za sobą czterdziestkę.
-Cześć mamo.- uśmiechnęła się do niej Ashley.- Ben to jest moja mama Ellie. Mamo proszę poznaj Bena, mojego...- spojrzała na mnie. Chyba czekała na moją podpowiedź.
-Przyjaciela.- odparłem trochę spłoszony. Może i wyglądałem tak jak wyglądałem, ale nieśmiałość to moje drugie imię.- Miło mi panią poznać.- Wyciągnąłem do niej dłoń, a ona bez wahania ją uścisnęła.
-Benjaminie- pani Greene przywitała się w formalnym guście. Patrząc z dołu na moją twarz z promiennym uśmiechem. Była dosyć niska. Niższa od swojej córki.- Może wejdzie pan do środka?
    Ashley znowu się uśmiechnęła. Najwyraźniej pod pasowało jej to, że od razu przypadłem jej mamie do gustu. Ponownie obdarzyłem panią Ellie nieznacznym uśmiechem.
-Nie dziękuję, ale bardzo mi miło.- zadeklarowałem.- Ja chyba będę już znikać.- mój wzrok padał na młodszą Panią Greene.- Miło cię było znów zobaczyć.
-Ciebie też. Do zobaczenia.
-Do widzenia panią i miłego dnia.- skłoniłem się lekko i ruszyłem w stronę domu. Tam czekała na mnie Carls. Z filiżanką herbaty. Już nie English Breakfast a Lipton cytrynowo-pomarańczowa.
-Dobry.- Odparłem wchodząc do kuchni.- Głodna?
-Hej. Nie dzięki już jadłam. Jak tam trening?- chochlik jeden, mały, przebiegły.
    Uniosłem kciuk w górę. Już się dzisiaj dużo na rozmawiałem, choć nie wierzyłem, że usiedzę cicho na długo, bo na pysk już rzucało mi się jedno pytanie:
-Jest Nathan?
-Nie. Wyszedł niedawno.- upiła łyk.- Dobra ta herbata.
-Znów się zaczyna chlanie.- Mruknąłem. Zauważyła, że to nie było o mojej herbacie.
-Uważasz, że wróci pijany?- zmartwiła się lekko
-Tak było zawsze, Carly. Mieszkałem z nim wcześniej. Zawsze wychodził w południe. Albo wracał zalany wieczorem, zazwyczaj nie sam, albo wracał na kacu rano. Zastanawiam się tylko jak on zdał wszystkie egzaminy, jeśli nie uczestniczył zbyt często w wykładach. Ale i tak to rzucił. pół roku temu.
-Chodził z tobą na uczelnie!?- Zdziwiła się ostro. Przytaknąłem jej opierając się o szafkę kuchenną. Wzruszyła ramionami. Tak, prawdą było, że Nat nie jest jakoś wybitnie mądry. I naprawdę nie mam zielonego pojęcia jak udało mu się wytrzymać na studiach ponad dwa lata.
-Idziesz do kościoła?- Spytała Carly. Popatrzyłem na nią z wyrzutem.
-A czy ja, Moja droga Carly, Wyglądam na kogoś, kto chodziłby do kościoła?
-Nie...- zaklaskałem w dłonie, a ona wywróciła oczami.- To pa, bo ja idę.
     Zrobiłem więc notatki i inne gówna uczelniane.
31.12.2013

     Hej!!! SZCZĘŚLIWEGO ROKU 2014!!!   

       Zostawiam dla was Beniula na początek nowego roku:


                                                 BAWCIE SIĘ DOBRZE! :D




niedziela, 8 grudnia 2013

VI Rozdział

   Wsiadłem w samochód i wybrałem kurs : Lotnisko Seattle, bo nasza kochana Carly nie kupiła biletu do Tri Cities.
   Byłem strasznie poddenerwowany. Nie widziałem jej prawie rok (miesiąc przed świętami Bożego Narodzenia widziałem ją ostatnio.) Eh... To wspaniała dziewczyna. Szalona, ale bardzo mądra. Swoje zachowanie zawsze potrafi przystosować do poszczególnej sytuacji. Ja w jej wieku byłem  nielubianym i tępionym kujonem... Eh. Moje dzieciństwo było do bani. Chociaż, że teraz uchodzę za zajebistego przystojniaka ( nie wiem co oni wszyscy we mnie widzą), to moja przeszłość wcale nie graniczy z tym co widać teraz. Byłem szpetnym dzieciuchem, którego nie chciała żadna dziewczyna. Moją pierwszą miałem w wieku 18 lat (co nie jest zabawne ze względu na to, że wcześniej nie miałem do tego warunków), a była ona włoszką o imieniu Vittoria. Była też moją pierwszą przygodą erotyczną, a potem moje przygody stawały się częstsze, ostrzejsze, bardziej brutalne, a teraz to, że przeleciałem znaczną część osobników płci żeńskiej uczęszczających  na medycynę obrzydza mnie całkowicie.
    Droga do Seattle to strasznie długa droga, więc postój był nieunikniony. Na jednym z CPN'ów zadzwonił mój telefon wydając z siebie ostre wycie wokalisty Static-X. Wszyscy w pobliżu odwrócili się w moją stronę pragnąc ujrzeć kto jest tak zdesperowany, by mieć taki dzwonek. Spojrzałem na nich marszczą brwi i posłałem w ich stronę blady uśmiech, który pewnie wyglądał bardziej na grymas. Odebrałem wywołując u innych ulgę.
-Hej Sam.- przywitałem się jeszcze trochę skrępowany.
-Cześć. Ben pomógłbyś mi w czymś?
-Tak. Z chęcią. A kiedy?- mruknąłem wyciągając z baku wąż od dystrybutora. Zamknąłem auto i ruszyłem w stronę baru, by na kasie zapłacić za nakarmienie 163-konnego, cichego i dwulitrowego SUV'a.
-Wiesz.  Miałem nadzieję, że teraz. Mogę po ciebie wpaść, jeśli tak będzie wygodniej.
-Eee... Samuel. W tej chwili akurat znajduję się jakieś 120 mil od Kennewick na stacji benzynowej w Ellensburg'u. Może wieczorem?
-No okej.- burknął trochę zawiedziony. Ostatnimi czasy humor niekoniecznie mocno się go trzymał. Tak bardzo nie chciał być ojcem? A może na jego nastrój wpływały jeszcze inne czynniki oprócz brzemienności jego młodej żony.-A tak przy okazji: Co TY- Podkreślił, znacząco akcentując znacząco akcentując słowo TY. - robisz w Ellensburg'u?m- Dlaczego mój włoski język musi zaznaczać durne rrr? Po amerykańsku brzmi to lepiej!
-Ja? Po Carly jadę.- powiedziałem podchodząc do kasy. Posłałem dziewczynie stojącej za ladą przelotny uśmieszek. Wyciągnąłem ze spodni pieniądze.
-O! To zadzwoń jak przyjedziesz. Od razu się z nią spotkam.
-Jesteś dla niej za stary.-Zachichotałem, a kasjerka za ladą westchnęła spoglądając na mnie, a widząc, że to przyuważyłem zabrała 20 dolarów i spuściła głowę.
-Jesteś dla niej za stary- pomówił się niczym małe dziecko i się rozłączył.
   Potarłem czoło, w duchu śmiejąc się z kumpla.
-Ciężki dzień?- spytała dziewczyna (źle interpretując moje zachowanie) , która jeszcze chwile wcześniej wzdychała na dźwięk mojego śmiechu.
-Wręcz przeciwnie, Proszę Pani. Bardzo przyjemny dzień.- Ponownie się do niej uśmiechnąłem.
-Podać coś panu?- mruknęła nadal zażenowana.
-Tak. Strasznie zgłodniałem. Co by mi pani zaproponowała?
    Pokazując kartę dań wytłumaczyła mi co warto zjeść, a od czego lepiej trzymać się z daleka. Nie byłem tak naprawdę głodny. Dziewczyna była speszona, zawstydzona. Chciałem po prostu, żeby poczuła się raźniej, a tym samym chciałem, żeby myślała, że nie widzę jej zachowania. Kiedy rozmawiałem przez telefon korzystała z tego, że na nią nie patrzę, choć kątem oka zauważyłem, że się mi dokładnie przygląda.
   Wybrałem ( tak jak to -Lana- powiedziała) ostateczność. Pół godziny później siedziałem za kierownicą w drodze do Seattle.
    Kiedy tam dojechałem zdążyło się już zrobić ciemno. Na miejscu, czyli po 7 wieczorem zadzwonił do mnie szef pytając 'Czy jutro będę w stanie przyjść do pracy' Chociaż, że dyżur nie był mój. Po krótkiej rozmowie poddał się i dał mi spokój.
   Carly wyłoniła się z tłumu. Tak mi się wydawał, że to Carls, bo jej włosy teraz nie blond, a mocno rude rzucały się w oczy, co nie pasowało mi do jej osoby. Podbiegła do mnie i przytuliła bardzo mocno.
-Tęskniłam za tobą.- Szepnęła, a  w moim gardle pojawiła się wielka klucha. Nie byłem w stanie nic z siebie wydusić. Pocałowałem ją tylko w czoło i obdarzyłem promiennym uśmiechem. Zabrałem jej bagaż i zaprowadziłem do samochodu. Wskoczyła na miejsce pasażera, a ja zaraz po niej zasiadłem za kierownicą.
-Fajne auto.- szepnęła dotykając opuszkami palców skórzanej tapicerki.
-Dzięki- mój głos wydał mi się dziwny. Zbyt niski i chrypliwy, ale ona chyba tego nie zauważyła, bo patrzyła tylko w przednią szybę, a na jej twarzy było widać cień uśmiechu i choć próbowała go ukryć, to oczy nadal pozostawały rozbawione. Zadzwonił tym razem mój IPad, który przyczepiony był jako nawigacja.
-Barnes.- odebrałem
-Tak wiem.- Odezwała się adorowana prze zemnie osóbka.- Mam do ciebie pytanie.
-Słucham.
-Muszę trenować i zastanawiałam się czy nie wstałbyś specjalnie dla mnie o 6 rano i nie potowarzyszył mi.
- Sądzę, że zrobiłbym to SPECJALNIE dla ciebie, Ashley. A potem poszlibyśmy razem na kawę?- O cholera!!! Do moich policzków napłynęła krew. Ja się zarumieniłem? Co ta kobieta ze mną robi!?
-Twój ton przypomina mi mojego wykładowcę pytającego się nas ' Co się stanie jeżeli będziesz robić fikołki nad przepaścią?'- Ten wykładowca musiał być naprawdę popieprzony, jeśli zadawał takie pytania.
-Zapewne spadnie się w dół-Odparłem
-Redundancja.- oznajmiła.
-Że co?- mój głos podskoczył tym razem o oktawę.- Może i znam dość dobrze angielski, ale to słowo jest mi obce.
-Redundancja to... hmm... masło maślane.- oznajmiła trochę nie pewna czy ją zrozumiem.
-Czyli?
-Czyli to co powiedziałeś ty. Spadać w dół.
-I?-nie dyskutuj nigdy ze studentką filologii amerykańskiej, bo zawsze przegrasz.
-Jeśli udowodnisz mi, że można spaść w górę to zrobię ci...
-No co mi zrobisz?- przerwałem jej głośno się śmieją. Nawet Cary zachichotała.(moje myśli pobiegły w bardzo nie czystym kierunku... Co się z tobą dzieje, Ben?)
-...Masło.- burknęła..
    Ashley tylko parsknęła.
-To jak z tą kawą?- spoważniałem.
-Z chęcią.- szepnęła
-Do jutra.
-Pa.- I się rozłączyła.
    Kawa? Z Ashley? Zajebiście!!! Mój umysł raduje się jak dziecko.
-Czyżby Benjamin Alejandro Barnes umówił się właśnie na randkę- uśmiechnęła się szyderczo młoda pasażerka.
-To tylko trening.- odparłem z kamienną twarzą.
-A kawa?
-To kawa.- na moją odpowiedź wywróciła oczami i szturchnęła mnie w ramię
-Spowodujesz wypadek- zauważyłem.
-To ty prowadzisz.
-To ty mnie szturchasz.
-Ale na ciebie spadnie wina.- Nie miałem więcej ripost, więc zrezygnowany wystawiłem jej język niczym małe dziecko. Resztę bardzo długiej drogi rozmawialiśmy i śpiewaliśmy durne piosenki.

     -Nathan!- zawołałem przepuszczając siotrę w drzwiach.
-Już idę!- odkrzyknął z salonu.
-Co za Nathan?- spytała szeptem Carly
-Współlokator.- odszepnąłem
   Nat wyłonił się z pokoju serdecznie witając Carly i proponując coś do picia, a ja szybko i po cichu przeszedłem do swojego pokoju, by tam zacząć rozmyślać.
08.12.2013

     KONIEC. Sorry za tę przerwę. Znowu, ale jakoś tak... Nie ważne zostawiam z:
Carly:
Nathan'em:



Ben też musi być! :D
Narazie!!!! :) I nic nie obiecuję :)





Obserwatorzy