niedziela, 29 września 2013

II Rozdział

 -Przepraszam.- odezwała się dziewczyna, kiedy miałem zapalać następnego papierosa. Znajdowałem się teraz na bardziej opustoszałej ulicy Kennewick.
- Nie gniewam się - była ode mnie o wiele niższa, ale wysoka. To ja byłem przerośnięty. Miała szare, duże oczy, brązowe włosy. Jej twarz była drobna i perześliczna. Piękna wydawała się zajmować mniej miejsca, niż było to jej dane.
 -Miałam taką nadzieję- przerwała na chwilę i spojrzała w górę na moją twarz- Chciałam się tylko spytać...Gdzie znajduje się Uniwersytet Kennewic? Dostałam złą lokalizację, bo nie wydaje mi się, żeby był na tej ulicy- rozejrzała się dookoła.
 -Nie. Uniwersytet Kennedie'go jest na ulicy o tej samej nazwie. W centrum miasta.
 -To trochę się przejdę.
 -Mógłbym panią odprowadzić.
 -Nie dziękuję.- I wtedy przypomniałem sobie ja ja wyglądam. Tatuaże, czarne ciuchy, fajka w dłoni. Na pewno będzie chciała ze mną iść.
 -Jestem Ben- mój ryj wyprzedził mózg, który się chyba dzisiaj naprawdę spóźniał.
 -Ashley- wyciągnęła do mnie dłoń. Uścisnąłem ją przy okazji wyrzucając pata. Muszę rzucić palenie... Kiedyś.
 -Miło mi. Co studiujesz?- Spytałem... Tym razem udzieliłem się świadomie. Najwyraźniej mózg łapał zasięg.
 -Amerykanistykę. A Ty?
 -Studiuję medycynę.
 -O! I jaka specjalność, panie doktorze?
 -Ortopedia.- Wymruczałem po nosem.
   Mój telefon zadzwonił.
-Przepraszam.
-Nie gniewam się- zacytowała mnie.
   Obdarzyłem ją najpiękniejszym uśmiechem jaki mama z tatą mi podarowali.
 -Halo?- odebrałem.
 -Ben! Metalowy kutafonie! Gdzie Ty!- Było go chyba słychać na końcu ulicy, wiec odsunąłem telefon od ucha.
 -Minęła już godzina?
 -Ta! nawet półtorej!- tak jakoś ból gardła mu przeszedł. Mam nadzieję, że się bardzo wysila.
 -Kurcze Sam. Przepraszam!
 -Co ty robiłeś tak długo?-Na serio był nie źle wkurzony.
 -Palił fajki...- oznajmiła Ashley
 -Aaa... Laski wyrywałeś?- od razu wrócił mu humorek.
 -Weź spieprzaj.- przekrzyczałem jego durnowato-durnowaty śmiech i się rozłączyłem- Muszę znikać. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
-Do zobaczenia... A ile masz lat?- spytała trochę zakłopotana
-Dwadzieścia trzy.
 -Wyglądasz starzej, dlatego pyta,. Trochę więcej niż ja.- Uniosłem brwi w niemym 'Ile?'- Mam dziewiętnaście
 -Fajny wiek.- Sprostowałem- Miłego wieczoru.
 -Nawzajem.- Pomachała na pożegnanie, a ja puściłem do niej perskie oko. Jej policzki zalały się rumieńcem.
Wow! Miła, ładna... naprawdę mi się spodobała. Ktoś od wielu, wielu lat naprawdę mi się spodobał.
*   *   *
   W barze siedziała już dość spora liczba osób. Wszedłem na zaplecze.
 -No heej!- powiedział Sam szczerze ucieszony.- No co tam?
 -Nic. Chodźmy grać- odpowiedziałem ponuro.
 -Nic mi nie opowiesz?
 - Uno: Nie mam o czym ci opowiadać. Due: Później. A teraz weź swój szanowny culo na scenę!
   Idąc tam, Samuel śmiał się w niebo głosy i zawołał 'Wiedziałem!'
   To był mój pierwszy występ przed szerszą publicznością i taką, która nie składała się z personelu baru.
Plan był taki: Gramy jeden utwór, idę pomóc tej jednej, biednej kelnereczce, utwór, kelner: Itd:.
   Wszedłem an scenę.
 -'My own summer'- Szepnął Andre. Deftones :)
   Przytaknąłem głową w geście zrozumienia i przywitałem się z gośćmi. Chłopcy i Alex zaczęli grać. Andre na gitarze elektrycznej, Alex na basie, a Sam: perkusja. Piosenka była wolna, ale podczas śpiewania refrenu musiałem wysilić swoje struny głosowe, musiałem się troszkę nakrzyczeć. Za to zwrotki dały mi odetchnąć.
   Skończyliśmy, widownia zabiła brawo... Pobiegłem szybko ubrać tą jebaną koszulę. Na dodatek białą i ruszyłem obsługiwać zgraję wykwintniaków ale i tych alkoholików. Kobiety i niektórzy faceci byli mili, ale ci...hm... menelo-podobni dawali w kość.
   Kiedy jeden z nich wyzwał mnie od pedałów ruszyłem w jego stronę, aby wytknąć mu, że jest tępym chujem, ale przeszkodziło mi w tym drobne ciałko, na które wylałem wyjebanego  w kosmos rozmiarami, różowego drinka.
 -O kuuwa! Przepraszam!- spojrzałem na poszkodowanego osobnika... płci żeńskiej... o imieniu Ashley.,
 - Znaczy się... O... kurczę. Przepraszam
 -Nie gniewam się - popatrzyła na swoją bluzkę, która była niegdyś niebieska.
 -Chodź- wziąłem ją za rękę i pociągnąłem na zaplecze. Z tą wpadką było trochę 'halo!', bo nie przesadzałem z rozmiarami napoju. Na serio był zarąbiście wielki. Nie wiem kto produkuje dwudziestopięcio centymetrowe szklanki, ale na prawdę musiał mieć poprzewracane w makówce. W całej sytuacji ucierpiały jeszcze jej włosy.- Dam Ci coś na przebranie.
 -Ben. Co jest?- Sam zachrypiał wkraczając 'na plan'. Tak szczerze to byłem uradowany z tego, że się pojawił, bo tak na prawdę to ie miałem zielonego pojęcia co jej dać.
   Jego wzrok wędrował z mnie na Ashley, z Ashley na mnie.
 -Jestem chujowym kelnerem- stwierdziłem i poczułem jak na moje policzki spływa ciepło.
 -Nie... To ja nie patrzyłam gdzie idę.
 -Okej. Mniejsza- odchrząknął- No to Curse... Daj pani koszulę, bo wziąłeś ostatnią...
 -To co to...
 -Nie przerywaj mi. Ubierz swój T-shirt, a pani daj  koszulę. Nie sądzę, żebyś miał zamiar wracać w tym do domu.
 -Może ja się potaplam w gównie- mruknąłem pod nosem.
 -Słucham?
 -Nie powiedziałem nic specjalnego...
   Patrzył na mnie wyczekująco, a ja uświadomiłem sobie dopiero teraz, że mam ściągnąć koszulę. Tu, w tej chwili, w tym pomieszczeniu, przy tych dwóch osobach, a mojemu durnemu móżdżkowi przyszły na myśl poharatane plecy. Dzięki mózgu!
   Nikt z kim jeszcze utrzymuję kontakty nie widział tych czerwonych pasów na tylnej części mojego tułowia.
-No umięśniony jesteś! Rozbieraj się- popędził mnie wesoło
-Tak ci na tym zależy?- podpuściłem przyjaciela, który w odpowiedzi wywrócił tylko oczami. tak czy inaczej nie chętnie zacząłem rozpinać guziki. Jak najdyskretniej się dało snąłem przy ścianie, aby ani Samuel, ani Ashley nie zobaczyli pleców.
   Podałem dziewczynie ciuch. Przez parę krótkich sekund wpatrywała się w moje Obnażone Ciało ;)
Zastanawiałem się czy powodem były mięśnie, czy malutkie wypukłe blizny koloru bardzo cielistego. Tak czy siak szybko się ocknęła i poszła do łazienki.
 -Znasz ją?- Spytał Samuel
- Tak. Poznałem ją dzisiaj na przerwie po próbie.- odparłem zniecierpliwiony- Podasz mi koszulkę. Proszę.
 -Sam nie możesz?
   Wpatrywałem się tępo w podłogę. Moje zachowanie musiało mu się wydawać dziwne... I głupie, bo koszulka leżała parę metrów na stole przede mną. Uniósł brwi w niemym 'No co?' Przeszedł mnie dreszcz, ale ruszyłem po tą cholerną koszulkę. Schyliłem się i poczułem na sobie wzrok Samuela.
 -Co ci się stało?- dotknął dłonią moich pleców.
   Zareagowałem nadzwyczaj szybko:
 -Nie dotykaj!- warknąłem odsuwając się, tym samym strzepując z siebie jego dłoń.
 -Sorry- uniósł ręce do góry jak to się zazwyczaj odruchowo robi. Włożyłem na siebie T-shirt i przez resztę wieczoru nie patrzyłem na Sam'a. Nie próbował wypytywać się o blizny, ale wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał mu o tym powiedzieć.Był moim najlepszym przyjacielem. Miał przecież prawo wiedzieć co mi jest.. Nigdy nie powiedziałem mu skąd moja depresja. Wiedział tylko, że moi rodzice i siostra umarli bardzo dawno temu. ( No... Może nie aż tak bardzo.)
29.09.2013



  Okej! Uniwersytet jest wymyślony, bo w Kennewick nie ma uczelni. Proszę następny rozdział :) Może jakiś gif?

     Albo Dwa :D
Okeeej. Too next :D


4 komentarze:

  1. Szuperowy :) Czekam na następny :) Przesłodki Ben i ten wkurzający Sam i oczywiście przecudowna Ashley. Suuuuper :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sa nie ma być wredny. Może miał po prostu taki dzień. Sam to najlepszy przyjaciel Ben'a :)

      Usuń
  2. Ten Ben to ciacho! *,*
    PS. Tez lubie Marsów. <3

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy