niedziela, 8 grudnia 2013

VI Rozdział

   Wsiadłem w samochód i wybrałem kurs : Lotnisko Seattle, bo nasza kochana Carly nie kupiła biletu do Tri Cities.
   Byłem strasznie poddenerwowany. Nie widziałem jej prawie rok (miesiąc przed świętami Bożego Narodzenia widziałem ją ostatnio.) Eh... To wspaniała dziewczyna. Szalona, ale bardzo mądra. Swoje zachowanie zawsze potrafi przystosować do poszczególnej sytuacji. Ja w jej wieku byłem  nielubianym i tępionym kujonem... Eh. Moje dzieciństwo było do bani. Chociaż, że teraz uchodzę za zajebistego przystojniaka ( nie wiem co oni wszyscy we mnie widzą), to moja przeszłość wcale nie graniczy z tym co widać teraz. Byłem szpetnym dzieciuchem, którego nie chciała żadna dziewczyna. Moją pierwszą miałem w wieku 18 lat (co nie jest zabawne ze względu na to, że wcześniej nie miałem do tego warunków), a była ona włoszką o imieniu Vittoria. Była też moją pierwszą przygodą erotyczną, a potem moje przygody stawały się częstsze, ostrzejsze, bardziej brutalne, a teraz to, że przeleciałem znaczną część osobników płci żeńskiej uczęszczających  na medycynę obrzydza mnie całkowicie.
    Droga do Seattle to strasznie długa droga, więc postój był nieunikniony. Na jednym z CPN'ów zadzwonił mój telefon wydając z siebie ostre wycie wokalisty Static-X. Wszyscy w pobliżu odwrócili się w moją stronę pragnąc ujrzeć kto jest tak zdesperowany, by mieć taki dzwonek. Spojrzałem na nich marszczą brwi i posłałem w ich stronę blady uśmiech, który pewnie wyglądał bardziej na grymas. Odebrałem wywołując u innych ulgę.
-Hej Sam.- przywitałem się jeszcze trochę skrępowany.
-Cześć. Ben pomógłbyś mi w czymś?
-Tak. Z chęcią. A kiedy?- mruknąłem wyciągając z baku wąż od dystrybutora. Zamknąłem auto i ruszyłem w stronę baru, by na kasie zapłacić za nakarmienie 163-konnego, cichego i dwulitrowego SUV'a.
-Wiesz.  Miałem nadzieję, że teraz. Mogę po ciebie wpaść, jeśli tak będzie wygodniej.
-Eee... Samuel. W tej chwili akurat znajduję się jakieś 120 mil od Kennewick na stacji benzynowej w Ellensburg'u. Może wieczorem?
-No okej.- burknął trochę zawiedziony. Ostatnimi czasy humor niekoniecznie mocno się go trzymał. Tak bardzo nie chciał być ojcem? A może na jego nastrój wpływały jeszcze inne czynniki oprócz brzemienności jego młodej żony.-A tak przy okazji: Co TY- Podkreślił, znacząco akcentując znacząco akcentując słowo TY. - robisz w Ellensburg'u?m- Dlaczego mój włoski język musi zaznaczać durne rrr? Po amerykańsku brzmi to lepiej!
-Ja? Po Carly jadę.- powiedziałem podchodząc do kasy. Posłałem dziewczynie stojącej za ladą przelotny uśmieszek. Wyciągnąłem ze spodni pieniądze.
-O! To zadzwoń jak przyjedziesz. Od razu się z nią spotkam.
-Jesteś dla niej za stary.-Zachichotałem, a kasjerka za ladą westchnęła spoglądając na mnie, a widząc, że to przyuważyłem zabrała 20 dolarów i spuściła głowę.
-Jesteś dla niej za stary- pomówił się niczym małe dziecko i się rozłączył.
   Potarłem czoło, w duchu śmiejąc się z kumpla.
-Ciężki dzień?- spytała dziewczyna (źle interpretując moje zachowanie) , która jeszcze chwile wcześniej wzdychała na dźwięk mojego śmiechu.
-Wręcz przeciwnie, Proszę Pani. Bardzo przyjemny dzień.- Ponownie się do niej uśmiechnąłem.
-Podać coś panu?- mruknęła nadal zażenowana.
-Tak. Strasznie zgłodniałem. Co by mi pani zaproponowała?
    Pokazując kartę dań wytłumaczyła mi co warto zjeść, a od czego lepiej trzymać się z daleka. Nie byłem tak naprawdę głodny. Dziewczyna była speszona, zawstydzona. Chciałem po prostu, żeby poczuła się raźniej, a tym samym chciałem, żeby myślała, że nie widzę jej zachowania. Kiedy rozmawiałem przez telefon korzystała z tego, że na nią nie patrzę, choć kątem oka zauważyłem, że się mi dokładnie przygląda.
   Wybrałem ( tak jak to -Lana- powiedziała) ostateczność. Pół godziny później siedziałem za kierownicą w drodze do Seattle.
    Kiedy tam dojechałem zdążyło się już zrobić ciemno. Na miejscu, czyli po 7 wieczorem zadzwonił do mnie szef pytając 'Czy jutro będę w stanie przyjść do pracy' Chociaż, że dyżur nie był mój. Po krótkiej rozmowie poddał się i dał mi spokój.
   Carly wyłoniła się z tłumu. Tak mi się wydawał, że to Carls, bo jej włosy teraz nie blond, a mocno rude rzucały się w oczy, co nie pasowało mi do jej osoby. Podbiegła do mnie i przytuliła bardzo mocno.
-Tęskniłam za tobą.- Szepnęła, a  w moim gardle pojawiła się wielka klucha. Nie byłem w stanie nic z siebie wydusić. Pocałowałem ją tylko w czoło i obdarzyłem promiennym uśmiechem. Zabrałem jej bagaż i zaprowadziłem do samochodu. Wskoczyła na miejsce pasażera, a ja zaraz po niej zasiadłem za kierownicą.
-Fajne auto.- szepnęła dotykając opuszkami palców skórzanej tapicerki.
-Dzięki- mój głos wydał mi się dziwny. Zbyt niski i chrypliwy, ale ona chyba tego nie zauważyła, bo patrzyła tylko w przednią szybę, a na jej twarzy było widać cień uśmiechu i choć próbowała go ukryć, to oczy nadal pozostawały rozbawione. Zadzwonił tym razem mój IPad, który przyczepiony był jako nawigacja.
-Barnes.- odebrałem
-Tak wiem.- Odezwała się adorowana prze zemnie osóbka.- Mam do ciebie pytanie.
-Słucham.
-Muszę trenować i zastanawiałam się czy nie wstałbyś specjalnie dla mnie o 6 rano i nie potowarzyszył mi.
- Sądzę, że zrobiłbym to SPECJALNIE dla ciebie, Ashley. A potem poszlibyśmy razem na kawę?- O cholera!!! Do moich policzków napłynęła krew. Ja się zarumieniłem? Co ta kobieta ze mną robi!?
-Twój ton przypomina mi mojego wykładowcę pytającego się nas ' Co się stanie jeżeli będziesz robić fikołki nad przepaścią?'- Ten wykładowca musiał być naprawdę popieprzony, jeśli zadawał takie pytania.
-Zapewne spadnie się w dół-Odparłem
-Redundancja.- oznajmiła.
-Że co?- mój głos podskoczył tym razem o oktawę.- Może i znam dość dobrze angielski, ale to słowo jest mi obce.
-Redundancja to... hmm... masło maślane.- oznajmiła trochę nie pewna czy ją zrozumiem.
-Czyli?
-Czyli to co powiedziałeś ty. Spadać w dół.
-I?-nie dyskutuj nigdy ze studentką filologii amerykańskiej, bo zawsze przegrasz.
-Jeśli udowodnisz mi, że można spaść w górę to zrobię ci...
-No co mi zrobisz?- przerwałem jej głośno się śmieją. Nawet Cary zachichotała.(moje myśli pobiegły w bardzo nie czystym kierunku... Co się z tobą dzieje, Ben?)
-...Masło.- burknęła..
    Ashley tylko parsknęła.
-To jak z tą kawą?- spoważniałem.
-Z chęcią.- szepnęła
-Do jutra.
-Pa.- I się rozłączyła.
    Kawa? Z Ashley? Zajebiście!!! Mój umysł raduje się jak dziecko.
-Czyżby Benjamin Alejandro Barnes umówił się właśnie na randkę- uśmiechnęła się szyderczo młoda pasażerka.
-To tylko trening.- odparłem z kamienną twarzą.
-A kawa?
-To kawa.- na moją odpowiedź wywróciła oczami i szturchnęła mnie w ramię
-Spowodujesz wypadek- zauważyłem.
-To ty prowadzisz.
-To ty mnie szturchasz.
-Ale na ciebie spadnie wina.- Nie miałem więcej ripost, więc zrezygnowany wystawiłem jej język niczym małe dziecko. Resztę bardzo długiej drogi rozmawialiśmy i śpiewaliśmy durne piosenki.

     -Nathan!- zawołałem przepuszczając siotrę w drzwiach.
-Już idę!- odkrzyknął z salonu.
-Co za Nathan?- spytała szeptem Carly
-Współlokator.- odszepnąłem
   Nat wyłonił się z pokoju serdecznie witając Carly i proponując coś do picia, a ja szybko i po cichu przeszedłem do swojego pokoju, by tam zacząć rozmyślać.
08.12.2013

     KONIEC. Sorry za tę przerwę. Znowu, ale jakoś tak... Nie ważne zostawiam z:
Carly:
Nathan'em:



Ben też musi być! :D
Narazie!!!! :) I nic nie obiecuję :)





2 komentarze:

Obserwatorzy