czwartek, 5 czerwca 2014

XII Rozdział

   Kurcze! Nawet ja byłem w stanie usłyszeć bicie jej serca. Dudumdudum. Głośne i szybkie. Wyglądała jak dziecko, któremu chcą skraść całusa. De facto... tak właśnie było.
  Ująłem jaj dłoń i ucałowałem delikatnie. Na policzki Ashley wpłynął rumieniec pięknie kontrastujący się z jej bladą skórą. Choć też byłem uważany za bladego, to wyglądałem przy niej nadzwyczaj... ciemno? Nie wiem jak to określić. Nie opalałem się! To nudne. Tak wpłynęły na mnie włoskie geny.
 -Nie zrobię ci niczego, czego byś nie chciała.- szepnąłem ujmując jej drugą dłoń.- Jesteś wspaniała. Piękna, inteligentna...- sam nie wiedziałem co mówię... Nie bylem świadomy, choć głęboko w mojej podświadomości wiedziałem, że chcę ją tymi słowami zachęcić do dalszych działań. Jakże egoistyczne posunięcie.
   Napełniła swoje płuca powietrzem. Westchnęła głośno. Nie przyjemny dźwięk, który pozwolił mi sądzić, że się zachłysnęła, lecz wcale tak nie było.
   Czekałem na jakikolwiek znak. Przecież obiecałem jej, że do niczego jej nie zmuszę. Ashley! Rusz się!- krzyczałem w myślach. Czułem tęsknotę za jakimkolwiek jej dotykiem. O fuu.. Jak romantycznie, ale taka była prawda. Chciałem, żeby mnie dotknęła. I się doczekałem!
   Wsunęła swoją dłoń spod mojej i dotknęła mojego policzka...

   Zarost przyjemnie drażnił moją dłoń. Nie wiem czy zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo widać było po nim to, że czeka. Jak bardzo czegoś pragnie.
   Obiecał mi, że nie zrobi niczego, czego bym nie chciała, więc tylko czekał.
  Oh Greene! Jesteś dorosła! Całowałaś się już przecież! Gdzie widzisz problem?
  A o to, że mój rozsądek wiedział, że Ben jest ode mnie dużo starszy i uważał, że ten głęboki pocałunek będzie dla niego 'zielonym światłem'... Ale ja nie byłam gotowa. Nigdy wcześniej nie czułam tak dziwnego mrowienia gdzieś w głębi siebie.
   To niewyjaśnione coś, stawało się coraz mocniejsze z każdym jego spojrzeniem. Gdy tak pochylał się nade mną i patrzył mi głęboko w oczy, każda sekunda zdawała się być minutą, a minuta godziną. Chciałam coś z siebie wydusić. Powiedzieć cokolwiek, ale słowa jakby zamarły w mi gardle. Poczułam uderzenie gorąca, które pewnie zwaliłoby mnie z nóg gdybym stała. Powietrze coraz trudniej docierało do ,moich płuc, a oddech wciąż przyspieszał łaknąc i łapiąc każdą cząstkę tlenu.
   Ponownie wzięłam głęboki wdech i pocałowałam kąciki jego ust. Krótka broda kuła moje wargi.
Jego były lekko rozchylone. Czekał. Tylko czekał. Nie podejmował żadnego ruchu. Towarzyszył mi niepokój i niepewność  połączone z wielkim pożądaniem. Jeszcze nigdy nie miałam tak mieszanych uczuć.

   Pochylałem się nad nią patrząc głęboko w oczy usiłowałem wedrzeć się głęboko w jej duszę i odczytać myśli. .Przewiercałem ją spojrzeniem. Pewnie było widać, że nie wiem czego chcę. Onieśmielałem ją tym? A może jednocześnie zachęcałem... Mój oddech był spokojny i opanowany, jak gdybym odpoczywał cały dzień, lecz w środku szalały emocje. Nie chciałem dać po sobie poznać, że jestem pobudzony tym co się zaraz stanie.
   Położyłem swoją chłodną dłoń na jej policzku odgarniając delikatnie włosy spływające jej po twarzy. Odruchowo spojrzała na moje usta. Nie chciała tego. Oczy same podążyły w tym kierunku. Nadal patrząc jej głęboko w oczy pochyliłem się jeszcze bardziej w jej stronę. Powoli i delikatnie, tak, że stojąca obok osoba, kątem oka nie zauważyłaby żadnego ruchu. Na początku otarłem swoim nosem jej policzek. Delikatnie... subtelnie, musnąłem swoją wargą jej wargę.
   Nabrała powietrza w płuca zupełnie tak jakby już nigdy miała nie oddychać. Zrobiłem to raz, drugi, trzeci. W końcu sam nie wytrzymałem. Moje usta pocałowały jej górną wargę. Ona niepewnie odwzajemniła pocałunek. Drżała. Nie ze strachu. Z pobudzenia, które z sekundy na sekundę wybuchało w niej coraz bardziej. Pierwszy pocałunek był najtrudniejszy. Gdy powtórzyłem parę razy tą samą czynność, nie wytrzymała. Objęła moją głowę i przyciągnęła do siebie całując mocno i namiętnie. Nasze języki wiły się w czułym i namiętnym splocie, a złączone wargi stawały się coraz gorętsze. Złapałem ją za biodra i podniosłem sadzając na szafce by była na mojej wysokości.Włożyła ręce pod moją koszulkę.
 Jej dotyk na moich plecach był nieprzyjemny. Wręcz bolał. Zabrałem jej dłonie i unieruchomiłem je przyciskając je do mojego brzucha.
 -Co jest?
 -Nic. Nie... Lubię, kiedy dotyka się moich pleców.- odparłem cicho.
 -Dlaczego?
 Westchnąłem. Znów moment prawdy.
 -Kiedyś ci powiem. Tylko proszę... Nie dotykaj mnie tam. Dobrze?
  Pokiwała głową. Ale nie podjęła całowania. Wtuliła się tylko we mnie, a ja objąłem ją i schowałem twarz w jej włosach.
 -Mam dość.- szepnęła i pociągnęła nosem.
 -Płaczesz, mała?
 -Nie.- mruknęła wysokim głosikiem. Odsunąłem się od niej.- Co robisz?- zaprotestowała patrząc na mnie  spod łba.
 -Płaczesz.- musnąłem dłonią jej policzek przy okazji zacierając łzę.
 -Wydaje ci się. - uśmiechnęła się blado. Pocałowałem jej czoło, następnie policzek, usta i szyję. Przy ostatnim odruchowo wplątała palce w moje włosy.- Dziękuję ci.
 -Za co?- przecież nic dla niej nie zrobiłem.
 -Podnosisz mnie na duchu, komplementujesz mnie... Nie wiem. Po prostu bardzo cię lubię...
 -Ja też cię bardzo lubię. Wiesz... Nie podnoszę cię na duchu... przynajmniej nie świadomie, tylko mówię co myślę, słońce.
 -Ale i tak ci dziękuję.- sprostowała.- Masz fajne włosy. Takie mięciutkie.
   Mimowolne zaśmiałem się. Miałem już dość zdrabniania słów jak na jeden dzień.
 -Proszę, Ashi. Nie płacz. Będzie dobrze. Zobaczysz.
 -Nie. Nie będzie dobrze. Tacie wypadają włosy. Ja nie wiem co zrobię, jeśli on umrze.- schowała twarz w dłoniach.
 -Nic nie zrobisz, bo nie umrze.- Mój głos najwyraźniej nie był przyjemny, bo się wzdrygnęła, ale kiedy myślałem, że ma zamiar 'coś zrobić'... Trzeba żyć dalej. Każdy traci bliskie osoby. Nie zależnie od wieku rozstania są ciężkie, a tym bardziej, jeśli się już wie, że się nigdy nie spotka osoby, która odeszła. Dlatego bawią mnie ci wszyscy wielce wierzący. Przecież chrześcijanie wierzą w to, że to Bóg pozwala komuś umrzeć, a po śmierci zabiera go do siebie... Jakby nie patrzeć, miłość do Boga nie ma sensu, bo jak można kochać kogoś, kto odbiera bliską Ci osobę? Uważają, że Morderców powinno się tępić, więc dlaczego nie tępią Swego Stwórcy? Ja rozumiem: Śmierć, to ostatni etap naszego istnienia, ale jeśli przyczynia się temu Bóg, to nie powinno, to być odbierane jako morderstwo?
   Właśnie po śmierci moich rodziców straciłem wiarę w Najwyższego, choć, zabił Bernard, ale przecież on był chrześcijaninem, a z tego co słyszałem w 'sercu' każdego wierzącego jest Bóg. Dlaczego, więc nakazują nawracać ateistów? Nie jeden posiadający wiarę w Pana jest o stokroć gorszy i mniej litościwy.- Przepraszam cię. Ja chcę, żebyś uwierzyła i wiedz, że będę zawsze przy tobie. Chcę cię wspierać. Twój tata przeżyje. Wystarczy, że uwierzysz. Wierzysz w Boga. Prawda?- pokiwała głową.- To uwierz, że on pomoże Charliemu.
  -Dlaczego to mówisz, skoro sam w to nie wierzysz?- mruknęła.
  -Bo wiem, że ty wierzysz i tyle wystarczy.- oparłem. W końcu na mnie spojrzała. Bardzo płakała nie szlochając. To było skrywaniem uczuć, a chciałem, żeby była wobec mnie otwarta i mówiła co czuje.
 -Oh... Tak romantycznie i słodko. - zaśmiała się. Humor wraca?
 -Nigdy nie byłem za romantyczny, a słodki jestem zawsze.- sprostowałem z szerokim uśmiechem
 -Ben 'Władca skromności'.- zaśmialiśmy się. - Wracam do picia herbaty, jeśli pozwolisz, Janie.
     Usiała przy stole i zaczęła sączyć napój. Mój telefon zadzwonił. Ile można dzwonić? Codziennie!
 -Barnes.- odebrałem. Znowu nie spojrzałem na wyświetlacz.
 -Dzień dobry, doktorze.- przywitał się szef. O cholera.- Pracę zaczynamy o dziewiątej, panie Barnes. Mogę poznać powód, dla którego nie pojawił się pan dzisiaj w pracy?
 -Oczywiście. Byłem w szpitalu. Spędziłem tam noc. Miałem zamiar do pana zadzwonić... Przepraszam.
 -M...Mam nadzieję, że to nic poważnego.- zająknął się.- Kiedy się pan lepiej poczuje, niech pan do mnie zadzwoni. Do zobaczenia.
 -Do widzenia.- rozłączyłem się.- Praca.- powiedziałem do Ashley, która przyglądała mi się z lekkim uśmiechem.- Co?- w odpowiedzi pokręciła głową, uśmiechając się jeszcze szerzej.- Powiedziałem coś śmiesznego?- Musiałem wyglądać na zdezorientowanego.
 -Nie. Nie powiedziałeś. Tyko się uśmiecham. Ehm... Spojrzała na zegar wiszący na ścianie.- Muszę lecieć. o drugiej mam zajęcia.
 -Mogę cię podwieźć.- zaoferowałem się
 -Muszę najpierw skoczyć do domu...
 - Tam też cię podwiozę.- ubrałem kurtkę i wziąłem kluczyki od auta.- No! Szybko, bo nie zdążysz.
Wyszliśmy z mojego mieszkania. Schodziła po schodach szybciej niż wchodziła. A do samochodu także wskoczyła pewnie, a dwie minuty później byliśmy na miejscu. No... przecież mieszkała zaskakująco blisko mnie.
  -Chodź.
 -Nie. Ja poczekam. Jeszcze naniosę ci śniegu do domu.- wywijałem się. Patrzyła na mnie przerażającymi, szarymi, dużymi oczami. Prawie się bałem. Wzrok zabójcy nigdy nie jest przypadkowy. Każdy kto go posada ma dar idealnego, cichego zabijania. Tym bardziej jak ma szare tęczówki. To już jest wtedy przesrane, bo kiedy nikt nie patrzy...-...Robią się białe.-dokończyłem cicho.
 - Co się robi białe?- uniosła brwi i popatrzyła na mnie jak na kretyna.
 Patrzyłem dookoła, by natchnąć jakoś swój umysł. Miałem jej powiedzieć, że ma wzrok jak Samara z 'The Ring'? Co prawda Daveigh Chase też miała szare oczy, ale co do ma do rzeczy? Przecież całkowicie zmieniali do filmu tej dziewczynie twarz.
  Dookoła nie było nic specjalnego, co mogłoby mi pomóc.
 -Śnieg.- palnąłem.
 -Śnieg sam w sobie jest biały, więc jak może stać się biały jeszcze raz?- chyba naprawdę miała mnie za durnia.
   Wyskoczyłem z samochodu i znalazłem się obok niej.
 -Mnie nie zrozumiesz, złotko. Nie radzę nawet próbować. Chodź.- ująłem jej dłoń i poprowadziłem do drzwi.
 -Cześć!- krzyknęła wchodząc do domu.
 -Ja tu poczekam.- szepnąłem puszczając jej dłoń. Pobiegła szybko na górę. Dlaczego nie było jej tak spieszno kiedy szła do mnie?
   Przedsionek był bardzo przytulny. W kolorze jasnej żółci. Podłoga z ciemnego drewna sprawiała, że pomieszczenie wydawało się cieplejsze i takie było. Na wprost drzwi wejściowych znajdowały się schody wyłożone jasną wykładziną.
 -Dzień dobry.- Ellie wyszła z kuchni wycierając ręce o ściereczkę, pozbywając się piany.- Pan porwał moją córkę.
 -Witam. Porwałem ją od Stan'ów. Nie na długo, proszę pani.
 -Wierzę. Napije się pan czegoś?
 -Ja... Miałem zawieźć Ashley na uczelnie...
   Zachichotała i położyła dłoń na moim ramieniu.
 -Ezzi ma jeszcze ponad pół godziny. Bardzo się za panem stęskniliśmy. Jack się pytał. To jak kawy czy herbaty?
 -Kawy poproszę.
  Ruszyłem za nią do kuchni. Białe ściany i szafki podłoga także nie różniła się kolorem, choć ją wyróżniał odcień. Była w odcieniu żółci. Wielkie okno przedstawiało piękny park. Znaczy się... piękny na wiosnę, lato i jesień, bo kiedy na niego patrzyłem w zimę, to miałem ochotę zasłonić to okno.
  Przy stole siedział Charlie. Pił kawę i najwyraźniej zauważył mnie dopiero teraz, ale nie stałem tutaj też jakoś długo.
 -Ben!- ucieszył się. Włosów na prawdę miał mniej niż ostatnio, wokół oczu miał lekkie sińce, a skóra była nadzwyczaj blada. On na pewno wierzył w swoje możliwości. Nie było widać, żeby ktoś tutaj się tym przejmował. Ashley mówiła, że jej mama jest załamana. A może Ellie sprawiała tylko wrażenie spokojnej i uśmiechniętej. Może tak naprawdę miała ochotę położyć się i zacząć szlochać w poduszkę.- Usiądź.- poradził. Zająłem miejsce na przeciwko niego.- Opowiadaj. Co u ciebie? Co ci się stało w twarz?
 -Nic. Miałem mały wypadek. Wszyscy żyją i samochód i ja.- Co prawda po spotkaniu z Bernardem w drzwiach kierowcy było małe wgniecenie  kilka rys, a szyba była lekko pęknięta. Nie wyjaśniało to dlaczego byłem poobijany. Przecież byłem w gorszym stanie niż samochód. Zawsze można było powiedzieć, że jechałem autem kolegi.
 -Oh. To dobrze, że to nic poważnego. Ale brew, to będziesz mieć podzieloną na dwie części.- puścił do mnie perskie oko.
 -Też tak uważam.- wtrąciła jego żona. Stawiając kubek z kawą na stole przede mną.- I Charlie. To jest pan doktor. Nie...
 -Jestem za młody na pana, proszę pani. Chciałbym, żeby zwracali się do mnie grzecznościowo tylko w pracy. Tam jest to niestety konieczne. Jestem Ben.- wyszczerzyłem zęby w wesołym uśmiechu.
 -Dobrze. Będzie mi trudno się przyzwyczaić.- także się uśmiechnęła. Znaczy się... Uśmiechać, uśmiechała się cały czas.- Kiedy ten miałeś wypadek?
 -Wczoraj wieczorem.- odparłem.
 -O! Czyli nie jest tak źle? - zapytała. Pokiwałem głową. Mój wzrok padł na ścianę, a dokładniej na szkic na niej wiszący. Przedstawiał kobietę. Czarne włosy, zamknięte oczy, głowę miała skierowaną ku górze, a przez ramie przerzucony jakiś łom. Rysunek był świetny. Pięknie zaznaczone cienie i światło, dopracowane szczegóły.
   Wstałem, by przyjrzeć się mu z bliska. W prawym rogu kartki widniał mały popis i data. Maj 2013 rok.
 -Kto ma taki talent? - zapytałem dotykając krawędzi szkła.
 -To żaden talent.- odparła Ashley miała mokre włosy i za duży T-shir, a i tak wyglądała zniewalająco. Prawie uśmiechnąłem się na jej widok- Mówiłam ci, że rysuję.
 -Nie zdawałem sobie sprawy, że tak wspaniale. - Mruknąłem, ponownie wpatrując się w obrazek.- Kogo przedstawia?
 -Mercedes Thompson. Bohaterka mojej ulubionej serii książek.
 -Myślałem, że gustujesz w powieściach typu 'Duma i Uprzedzenie'.
  Zaśmiała się podchodząc do mnie.
 -Masz rację, ale ta książka jest wyjątkowo wspaniała.
 -W filmie będzie grał Matt Bomer? - zakpiłem i usiadłem z powrotem na swoje miejsce. Ująłem w dłoń ubek z kawą. O tak! Kawa bardzo orzeźwiała.
 -Nie.- zaśmiała się.- Matt mógłby grać Chcristian'a Grey'a, ale nie będzie.- zrobiła minę urażonego dziecka.- Ty za to mógłbyś zagrać Stefana Uccello z tej książki. Jest wampirem.
 -Oo. Lubię wampiry. Fajnie, że się nadam. Czytałaś 'Pięćdziesiąt twarzy Grey'a'?
 -Tak. A co?
  Zamrugałem i przełknąłem ślinę. Jak komuś może się to podobać? Przecież oni się tam pieprzą co drugą stronę, jeśli nawet nie przez całą książkę. Nie wliczając trzech pierwszych rozdziałów. Nie dzieje się tam nic ciekawego. Seks, głupota głównej bohaterki, opisy 'wspaniałego' Grey'a, to jak mu seksownie zwisają dresy z tyłka i jak ją co chwila leje. No i oczywiście jeszcze seks razy dziesięć, do tego dużo fetyszy różnego rodzaju, bo gościu jest ewidentnie seksoholikiem.
 -Nic ta książka jest...
 -Kontrowersyjna?- dokończyła. Nie koniecznie poprawnie.
 -Też... Bardziej chodziło mi o to, że... że jest strasznie głupia.- powiedziałem trochę zakłopotany. No ja naprawdę nienawidziłem tej książki. - Jedyne, co jest ciekawe w tej opowieści, to to, że można się dowiedzieć co to jest BDSM, a nawet nie wiem, czy to jest dobre.
 - Trzeba to zrozumieć.- usiadła obok mnie.
 -Ashley. Rozumiem wiele rzeczy i jeszcze próbuje ich zrozumieć jeszcze więcej, ale głupoty tej książki za nic nie pojmuję i nie pojmę. To jest tak okropnie nudne, że można przy tym bez problemu zasnąć.
 -To miło ci się po niej spało?
 -Miałem koszmary nocne. - odparłem.
   Ashley zaśmiała się.
 -Domyślam się jakie.- poruszając figlarnie brwiami wstała wychodząc z kuchni.
   Wywróciłem oczami.
 -Ekhm...- odchrząknął pan Greene.-Jeszcze tutaj jesteśmy.
   Wyprostowałem się i odwróciłem w jego stronę. No dobra. Może trochę się zagadaliśmy i miałem nadzieje, że Charlie nie czytał książki "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a". Choć mało inteligentna, to bardzo przydatna dla nie wyżytych nastolatek, które wielce się cieszą na słowa 'wszedł we mnie'.
 -No to... Ja już pójdę... Zaraz wrócę. - Ashley myknęła przez kuchnię, cicho zamykając za sobą drzwi.
 -Kiedy kobieta mówi, że zaraz wróci... - Zaczął pan Greene przykładając dłoń do czoła.- Wiedz Ben, że pewnie się spóźni na zajęcia.
 -Oj... Charlie. Kobiety potrzebują czasu.To tylko głupi stereotyp, że zawsze się spóźniają.-odparła Ellie z powagą.
 - Zawsze się spóźnialiśmy, bo musiałaś zmienić bluzkę, albo poprawić włosy.- jego rozbawiony ton chyba tyko rozzłościł Ellie.
 -Oh... Czepiasz się! Wcale tak długo się się nie zbieram. Ezzi z resztą też. Ty się nawet nie golisz!
 -Chciałbym pozostawić na sobie jeszcze trochę włosów, El.- nie był już taki zadowolony. patrzył na żonę smutnym wzrokiem i ona na niego takim samym.
 -To było...- nie skończyła. Wybiegła z kuchni spuszczając głowę. Pan Greene zakrył usta dłonią. I tak oto skończyła się żartobliwa i przyjemna pogadanka...

   Zatrzymałem się pod budynkiem Uniwersytetu. Ashley z zamkniętymi oczami nabrała głośno powietrza do płuc.
 -Będzie dobrze, słońce. Pamiętaj, że jeśli będziesz miała jakikolwiek problem, to ja zawsze z chęcią cię wesprę.- szeptałem lekko pochylony w jej stronę.
   Otworzyła oczy i spojrzała na mnie.
 -Dziękuję ci.- cmoknęła mój policzek i wyszła z samochodu. Zero uśmiechu...

  Przed wejściem do mieszkania odwiedziłem jeszcze park. Z papierosem w dłoni obserwowałem bawiące się dzieci i nastolatków na wagarach... Czy było im na prawdę wygodnie z tymi grzywkami zakrywającymi połowę twarzy i w opinających całe nogi rurkach? Czy warto krzywdzić się tak dla 'modnego' wyglądu. Gdyby wszyscy wyglądali tak, jak im się to podoba, a nie tak jak jest trendy... Byłoby o wiele prościej.
   Taki chłopiec w rurkach widzący swojego rówieśnika w spodniach w kant, czy nawet glanach pewnie by go wyśmiał.
   Dziecko dwudziestego pierwszego wieku nie zrozumie, że ktoś dobrze się w tym czuje i będzie się zbijał tylko dla tego, że nie ma na przykład oryginalnych Air Max'ów... Lepiej żyłoby się w afryce. Ludzie szanują tam to, co mają. Cieszy ich najmniejsza drobnostka, każdy mały gest jest przez nich doceniany.
   A tutaj taka mała blondi podejdzie do ciebie i powie, że wyglądasz chó**wo. W takich momentach chyba lepiej się nie odzywać, bo poleci do mamy i powie 'ten pan mnie zaczepia'.
   Kiedy tak siedziałem i patrzyłem na tych nastolatków zastanawiałem się dlaczego czasy się aż tak zmieniły. Życie było kiedyś prostsze. Ja w wieku czternastu lat wolałem przeczytać jakąś książkę, obejrzeć dobry film czy pójść do szkoły. Przynajmniej na coś wyrosłem, a te dzieci będą miały w maju problemy, bo trzeba będzie zaliczać. Eh... Rozmyślanie nad losem nastolatków...
   Wstałem i nagle poczułem okropny ból w żebrach. Usiadłem ponownie na ławce zginając się w pół.
O szlag! Bolało jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem nic zrobić. Mogłem tylko siedzieć na tej ławce czekając na ulgę.
 -Wszystko dobrze?- usłyszałem obok siebie cichy głosik. Spojrzałem na osobę jednym okiem. Mała blondyneczka ubrana bardzo skromnie i biednie. Miała na rączkach podarte rękawiczki, w których trzymała naszyjnik. Mój naszyjnik.- Upadło panu.- wyciągnęła go w moją stronę.
   Dostałem go od rodziców na czternaste urodziny. Wiele dla mnie znaczył. Był to nieśmiertelnik z wygrawerowanymi inicjałami A.B, K.B, B.B, S.B. Czyli Alejandro Barnes, Kathriene Barnes, Ben Barnes i Susanne Barnes. Miał zawsze przypominać mi o rodzinie. O tym skąd jestem i pozwalać mi być dumnym ze swojej narodowości.
 -Chwileczkę.- zachrypiałem. Pokiwała główką i usiadła obok mnie. Zdziwiło mnie to. Dzieci zazwyczaj omijały mnie i patrzyły jak na potwora. A ta mała... Klapnęła sobie przy moim boku i czekała.
 -Mogę panu jakoś pomóc?- przytuliła mnie i wsunęła naszyjnik w kieszeń mojej kurtki.
   Bardzo dobra dziewczynka. Siedziała przytulona do mnie chyba z dziesięć minut dopóki się nie wyprostowałem. Spojrzałem na nią jeszcze raz. Duże, niebieskie oczy, mały nosek... Taka śliczna dziewczynka, a jednak smutna i zmęczona. Zaniedbana...
 -Dziękuję ci.- powiedziałem.- Nie wiem co bym zrobił gdybym go zgubił.
   Potarła swoje tak malutkie rączki chcą je ogrzać. Miałem wrażenie, że była sierotą lub po prostu mieszkała w bardzo niezamożnej rodziny.
   Nie wiedziałem ile ma lat, ale wyglądała na pięć, albo sześć. W każdym bądź razie była malutka.
 -Mama nie byłaby zadowolona z tego, że rozmawiasz z obcymi.- mówiłem nie spuszczając oczu z jej drobnej twarzy
 -Nie mam mamy.- zasmuciła się. Ale ze mnie kretyn. Mogłem się domyślić.. Nie ma to jak prawie doprowadzić dziecko do płaczu.
 -E! Mała! łap centa!- omawiane wcześniej dziecko dwudziestego pierwszego wieku wyciągnęło z kieszeni i rzucił w dziewczynkę. Moneta odpiła się od jej głowy lądując na zimnym chodniku.
 -Bawi cie to gnojku?- zwróciłem się do chłopaka.
 -Ale dlaczego pan do mnie mówi?- zaśmiał się a wraz z nim jego koledzy. Choć nie powiedział nic śmiesznego. Typowa gimbaza.
 -Ponieważ obraziłeś małą dziewczynkę. Coś ci zrobiła?
 -No... Żyje. Nie?- znów denerwujący rechot.
 -No i ch*j ci do tego...- powiedziałem z uniesioną brwią. Przestali się śmiać. Patrzyli na siebie nawzajem.- Teraz możesz podejść i podnieść tego centa, bo może ci się kiedyś przydać.- Spojrzałem z powrotem na małą- Choć. Ze mną. Zjesz coś. Napijesz się.- podniosła główkę po czym szybko zeszła z ławki i szepnęła:
 -Dziękuję.


THE END. Chyba nie jest taki długi... Nie?
   Okej. Tak bardzo czule... Właśnie. Z racji, że w ogóle nie potrafię pisać romansideł, to pocałunek pomógł mi pisać Bartek. Pomógł. Ba! Większa część tej tak bardzo słodkiej scenki jest jego autorstwa.Osobiście uważam, że rozdział mógłby być lepszy... No ale. Co poradzić. Choć moim skromnym, nie liczącym się zdaniem XII część nie jest doskonała, to mam nadzieję, że się w miarę spodobał. I wiesz... Jak chcesz... Nie zmuszam oczywiście, ale może jednak... Zostaw komentarz. Taka miła motywacja. :)
   Okej. to by było ta tyle. Do zobaczenie za miesiąc. :3
Taki sobie Ben. <3
SKILLET!

*.* Przy tym się bardzo miło pisze...
De facto: Przy tym równie miło. Bardziej klimat Bena... Mój z resztą też. :D No, ale... po części Ben to ja... Tyle, że w męskiej wersji. :D
Taka bosko-przerażająca... *.*

To by było na tyle. Papa. :*






 


1 komentarz:

Obserwatorzy