Powiedzmy, że nic specjalnego się nie działo. Samuelowi i Alexandrze prezenty wręczyłem wcześniej, ponieważ wyjechali do Los Angeles na czas świąt. Szkoda... Minęły trzy dni. Spokojnie, przyjemnie, w pewnych momentach uroczo, jednak cały mój błogi nastrój zmienił się wieczorem kiedy to na wpół obolały wsiadałem do mojego SUV'a, aby spotkać się z Bernardem i jego gorylem pewnie też... Nie wiedziałem, czy znowu mnie pobiją, czy już kompletnie pozbawią życia, ale prostym było, że spotkanie nie będzie najmilsze. Tego po Bernardzie nie mogłem się nigdy spodziewać. Tyran przez wieki - na wieki. Choć drażnił mnie jego temat i wszystkie wspomnienia z tamtych czasów, to... przecież nie można uciekać przed problemami. Trzeba stawiać im czoła... Mam wrażenie, że wcale się nie boję... Bólu, a nawet śmierci... Czy ten człowiek - ten okrutny człowiek - nie mógł wybrać innego momentu. Akurat kiedy wszystko zaczęło się powoli układać? Do tego przed świętami! No tak... On jest tak bezduszny, że nawet jako chrześcijanin nie obchodzi świąt Bożego Narodzenia. No nie mogę gościa!
Opisywać gdzie zjechałem nie muszę. Proste... Tak samo jak wtedy. Bernard stał oparty o granatowego Pick up'a oczywiście u boku mając swego wiernego goryla... Wziąłem głęboki wdech. Glany są? Są! Boroń obecna... Siła jest. Lecz odwagi brakowało. Mam nadzieję, że zrozumiałym jest dlaczego tak się sram. A jeśli nie, to spieszę wyjaśnić! Trudno jest staną twarzą twarz z człowiekiem, przez którego doznało się tyle bólu i strat.
-Witaj Benjamino... - odezwał się. Brrr. Ten bas, ta chrypa.
-Mhm...- moje mruknięcie zdawało się być nie na miejscu, ale z niegrzeczności nie odpowiedziałem.- Powiedz mi. Jak t sobie wyobrażasz? Dlaczego to robisz?
-Nie wyobrażam sobie tego wcale. Dlaczego? Oh. Uwierz mi. Bardziej od twojej siostry miałem ochotę zerżnąć ciebie. - zaśmiał się. Słyszeliście kiedyś coś tak absurdalnego? Bernard... ON chciał MNIE przelecieć... - Nawet nie wiesz jak mnie wtedy pociągałeś, a teraz kiedy zmężniałeś, stałeś się jeszcze przystojniejszy... Pragnę cię jeszcze bardziej. Twoi rodzice pożałowali tego, że spłodzili coś, co zaczęło mnie w taki sposób pociągać.
Naprawdę. Nigdy mnie tak nie zamurowało. Nie miałem zielonego pojęcia co mu odpowiedzieć... Bernardo Dionisi. Mężczyzna, którego pragnie większość kobiet... Pragnie mężczyzny. Mało zabawne zjawisko. Współczuję wolnym panią... Ach. Jest jeszcze Vittoria, a ona pewnie nie wie. Przykre (wypowiedź przepełniona sarkazmem)
-Yyy... Błagam cię. Zabij mnie, ale nigdy więcej mi tego nie mów. Mogłeś nazmyślać. Serio...
-Powiedziałem ci tylko prawdę. - Jego głos zrobił się miły i potulny. Nie pasował do jego mrocznej postaci.
-Wiesz... Za taką prawdę, to ja może jednak podziękuję. Nie chciałem i nie musiałem tego wiedzieć.- ta sytuacja była tak żenująca, że aż zabawna. Przyznam, że śmiałem się, co chyba zachęciło napalonego Włocha...
-Mogę Cię oszczędzić, jeśli mi się oddasz.
Patrzyłem na niego przez chwilę. Zdziwienie było widoczne na mojej twarzy. A jakby inaczej... Choociaaż. Nie na długo, gdyż zostało zastąpione niesamowitym rozbawieniem. Tak. Niespodziewanie wybuchnąłem śmiechem, moi drodzy. Dzień mojej egzekucji, a ja się śmieję. Coś bardzo, bardzo głupiego, bo grzeczność z głosu Bernarda zniknęła.
-Okej. Nie to nie. Prosić cię nie będę. Zawsze mogę posłużyć się twoimi zwłokami. - mówił poważnie, a mi nadal chciało się śmiać. Pzychoza jak nic. Psychiatra nie pomaga. I właśnie jedną z moich ,myśli było 'Jak przeżyję, to od razu się wypisuję.'
-Dobra. Człowieku skończ pieprzyć bzdury!- krzyknęła złotowłosa Włoszka.
-Vittoria nie wtrącaj się!
-Wszyscy dobrze wiedzą, że do zabicia Ben'a posłużysz się nim- wskazała dłonią goryla- Więc nie rób z siebie takiego bohatera. Ben przynajmniej ma jaja. a ty jesteś zwykłym słabym, tchórzliwym...
-Cisza, suko! - warknął i odepchnął ją. Odbiła się od samochodu i padła z hukiem na żwir. - Leonardo! Rób swoje!
Nawet nie wiecie jakie to okropne uczucie kiedy jest się przyciskanym do kamieni przez czyste sto kilo masy. Coś okropnego! Ból z każdej strony. Ból w każdej części ciała. Wbijające się w plecy bezlitosne, ostre kamyczki. Użyć broni, nie użyć broni. Użyć, nie użyć, Tak, nie! Odrzucając na drugi plan ten niemiłosierny ból rozgniatanych kości obróciłem Leo na plecy i przysadziłem solidnego kopniaka między nogi. Nieczyste zagranie, ale cóż... Było to konieczne. Wstałem. Następny ostry kopniak. Tym razem w brzuch czubkiem glana. Jako zły człowiek popadłem w samouwielbienie słysząc soczysty, zachrypnięty krzyk mojego napastnika. Uderzenie w głowę... Nie byłem aż tak zły... O nie! Miałem nadzieję, że ostanie uderzenie go nie zabiło... I nie jestem aż tak zły, ponieważ odciągnąłem od Vittori dobierającego się do niej Bernarda, a to, że potem poczyniłem z nim podobnie jak z Leonardo, to już inna sprawa, bo wiedziałem, że tego pożałuję...
-Grazie. Posłuchaj...
-Nie. Sorry, ale to Ty posłuchaj... Musimy coś z nimi zrobić. Powiesz mi gdzie mieszkają...
-Nie mogę. Bernard mnie chyba za to zabije.- zakryła twarz dłońmi.
-Viki. Nie zabije cię. Zaufaj mi. Ja pomogę tobie, a ty pomożesz mi. Dobra?
Pokiwała głową i wstała powoli, pomogła umieścić nieprzytomnych na tyłach mojego auta.
Nie mieszkali daleko ode mnie. Nasze domy dzieliło zaledwie pięć kilometrów. Już po mnie.
Okej, okej. ja zły lecz bardzo dobry... Pozwoliłem Vittorii zatrzymać się u mnie. A teraz: 'Buu. Ty debilu! Ty zdrajco! Imbecylu i kretynie!' Ależ dziękuję. Jak już wspomniałem. Ona pomoże mi, a ja pomogę jej, a że akurat potrzebowała takiej, a nie innej pomocy, to już nie moja wina. No nie jestem przecież aż tak zły, żeby nie dotrzymać obietnicy. A wiecie... Ja... Bardzo sprytny ja, zadzwoniłem do Ashley z prośbą o spotkanie. I jako, że biedny ja. Wspaniały, pomocny facet oddałem swoje łóżko, to i nie miałem gdzie spać.
-I, że ja mam cię przenocować?- Ashley spojrzała na mnie spode łba.
-Tylko parę dni. - I tak długo nie pożyję. - Potem się zmyję i nie zobaczysz mnie przez miesiąc.
-Ee... No nie. Bardzo się cieszę, że będę mogła mieć cię pod ręką, ale z tego powodu nie chcę cię tracić nawet na miesiąc. - jakbym był sam, to pewnie już dawno bym się rozkleił. No przecież to będzie dłużej niż miesiąc. Całe życie. Dziewczyno nie zobaczysz mnie nigdy więcej! - Tylko wiesz... Jako, że ie mieszkam sama muszę zapytać rodziców o zgodę.
- No oczywiście! Pytaj. Koniecznie. - puściłem do niej perskie oko. - Dasz mi znać w takim razie. Chyba, że chciałabyś się gdzieś ze mną wybrać.
-A gdzie? - Na jej twarzy pojawił się wspaniały, szeroki uśmiech.
-Do kina, do baru, do restauracji. Gdzie tylko zapragniesz. Do biblioteki nawet. Z chęcią poduczę się języka, akcentu, bo mam kiepski.
-Nie jest wcale taki kiepski. Słychać, żeś nie tutejszy, ale jest bardzo dobrze. A włoski akcent jest nadzwyczaj seksowny.
-Tak sądzisz?- zachrypiałem cicho. Przybliżając się jeszcze bardziej .
-Stary. Nie poderwiesz mnie z poobijaną twarzą. - zaśmiała się po czym pocałowała w policzek. - To chodźmy do tego kina.
-Zauważyłaś jak bardzo nieoryginalni jesteśmy? Kino. Takie przereklamowane.
-Ćśś. Możemy być czasem normalni. - pociągnęła mnie za rękę w stronę najbliższego kina. Wspominałem już, że nie lubię chodzić do kina? Wolę zostać w domu i spokojnie obejrzeć sobie film, a nie słuchać szeleszczenia paczek po czipsach, ciągłych komentarzy i chichotów. Nope. To nie dla mnie, ale, że w moim domu nie jest teraz spokojnie... Wolę iść do kina niż siedzieć z Vittorią. Nigdy nie pomyślałbym, że ją spotkam, a co dopiero, że u mnie zamieszka. Zamieszka... Zamieszka... Tak, Jestem debilem. Okropnym kretynem. Przecież ja jej nie wierzę! Nie kocham jej już... Zmieniła się i to bardzo. Z wyglądu jak i z charakteru wydoroślała, jednak i stała się... trzeba przyznać wredną suką, choć powinienem być jej wdzięczny, że mi pomogła, ale za to okazała się być fałszywa wobec Bernarda, który bądź co bądź ja pieprzył, a nawet jak się kogoś tylko pieprzy to ma się wobec niego jakieś tam zobowiązania... No, ale co ja tam wiem?
Film trochę nudnawy. Ni to romans ni dramat. No słaby muszę przyznać... Wspomniałbym co to za film, ale nie, bo posypią się obraźliwe komentarze. {Zawsze jakaś zachęta na komentowanie}
-Ashley?- odezwałem się. Spojrzała na mnie. Śliczna. - Muszę... Znaczy się chcę ci wytłumaczyć dlaczego nie mogę spać u siebie. Nocuje u mnie parę dni znajoma...
-Znajoma? W czym ona przeszkadza? - była naprawdę zdziwiona.
-Bo jestem z tobą. To znaczy, bo z tobą coś mnie łączy, a ta znajoma to... moja była dziewczyna.
Przystanęła na chwilkę i popatrzyła w przestrzeń. Poruszyła ustami 'była' po czym się uśmiechnęła. Spojrzałem na nią spode łba.
-Dziewczyna ze wspaniałym aczkolwiek dziwnym poczuciem humoru. - objąłem ją i pocałowałem we włosy.
-Uwielbiasz mnie? - teraz to ona pocałowała mnie. Zrobiła to śmiało i sprawnie. Chociaż, że zaczął padać cholerny śnieg, pizgało jak nigdy, to było to ciepłe i przyjemne. Przy niej chyba sobie uświadamiałem, że jednak cholernie boję się śmierci, że jej nie chcę, bo przecież życie jest tak piękne nawet dla takich dupków jak ja. Jestem wiecznie niezadowolony z życia, choć mam tyle powodów do uśmiechu, ale aby być szczęśliwym przeszkadzają mi wydarzenia z przeszłości i mój stan psychiczny spowodowany tymi wydarzeniami i chyba nic już mi nie pomoże. Zostanę ponury na wieki. Ale też sam siebie dobijam zamiast sobie pomagać. Chcę być wesoły? To dlaczego siedzę w wiecznie zimnym stanie Washinkton, który bądź co bądź jest bardzo popularny, a swoją popularność zawdzięcza powieści Zmierzch, która jest tak samo idiotyczna co 50 Twarzy Grey'a.
-Bardzo.
Pani Greene chodziła po dużej kuchni przygotowując kolację. .
Widziałem jak bardzo się angażuje i chce, żeby wszystko było perfekcyjne. Byłem niesamowicie wdzięczny, ale dobijało mnie to, że zawracam im głowę, że stara się tak z mojego powodu.
-Przepraszam, że tak zawracam głowę..
-Nie, nie Ben. Każdy potrzebuje pomocy! - ożywiła się Ellie. Niesamowite, że było mi tak cholernie głupio. Trochę wstydzę się pomocy.
A co do pomocy. Zrobiłem coś bardzo głupiego, bo to, że komuś pomogłem spowodowało, że sam zacząłem pomocy potrzebować. Przez swoją własną głupotę namieszałem w tej historii niesamowicie.
-Ashley opowiedziała nam wszystko. O tej dziewczynie, o Twoim koledze. Rozumiemy, że nie chcesz teraz z nimi przebywać. Widzisz. Poczuj się jak gość, nic specjalnego. Ile razy się zapraszało rodzinę na kilka dni, Prawda, Charlie? - Ten w odpowiedzi mruknął i skinął przytakująco znad czytanej książki, w której był niesamowicie zanurzony.
-Chodź, pokażę Ci gdzie będziesz spać - Powiedziała Ash.
Pociągnęła mnie za rękę na górę. Z tego co pamiętam jej pokój znajdował się na końcu korytarza po prawej stronie, zaś ten, w którym ja przebywałem znajdował się tuż obok.
Weszliśmy do środka. Mały, beżowy pokój z brązowymi meblami i dwuosobowym łóżkiem. W ich domu było bardzo ciepło.
-Bardzo przytulnie - mruknąłem rozglądając się wokół.
Uśmiechnęła się lekko. Ująłem jej dłoń... I myślałem, że mnie szlag jasny trafi. Zamknąłem szybko drzwi i pociągnąłem ją dalej od nich.
- Co ty robisz? - oburzyła się kiedy zacząłem unosić jej lewą dłoń.- Zostaw!
-Czy ty do cholery jasnej zwariowałaś?- warknąłem. - Dlaczego to to robisz?
-Już tego nie robię. - za wszelką cenę próbowała wyrwać nadgarstek z mojego uścisku. Po jej policzkach spłynęły łzy, a ja sam widziałem przez porcję słonego płynu. - Nienawidzę siebie. - zaszlochała. - Jestem słaba. Nie potrafię.
Przyciągnąłem ją do siebie i objąłem.
- Przepraszam, skarbie. Nie rób teg. Błagam, Ashley. - I mój głos wypełnił się płaczem. Z trudem łapałem powietrze. Ta wesoła, piękna osóbka nie lubi siebie. Okropne uczucie, wiedzieć, że ktoś na kim Ci zależy sam siebie krzywdzi, ktoś kto jest piękny wcale tak nie uważa.
Ta, wiem, pizda ze mnie. Płaczę i dawno tego nie robiłem, ale każdy czasem tego potrzebuje.
-Ty też to robiłeś...- W odpowiedzi pokręciłem przecząco głową - Jak nie.- znów była zła - Widziałam przecież twój nadgarstek!
-Ja się nie ciąłem. Nie robiłem tego, żeby bolało. Ja chciałem się zabić, ale mi nie wychodziło. Coś robiłem nie tak...
-Dlaczego?
Znów pokręciłem głową. Nie byłem gotów, by jej o tym opowiedzieć. Już nie płakała, jednak jej policzki były czarne. Nie lubi siebie... Nie lubi swojego ciała. Wiem, że uważa siebie za ładną, ale nie za atrakcyjną. A dla mnie taka była i jest, będzie na zawsze.
Najwspanialsza dziewczyna pod słońcem.
-Potrzebuję czasu, ale ci opowiem. Obiecuję
Hej... Ludzie! Taa... Trochę mi to zajęło. Nie miałam weny ani chęci. Dała Benowi trochę odpocząć i mam nadzieję, że mi to wybaczycie. tak więc jest XIII rozdział. Mam nadzieję, że się podobał.
Nowy wygląd bloga. Podoba się? :D